Unikalne i sprawdzone teksty

Najszczęśliwszy dzień mojego życia – opowiadanie | wypracowanie

Stałam na przystanku tramwajowym, cała mokra od deszczu i choć był dopiero ranek, już wiedziałam, że to będzie najgorszy dzień w moim życiu. Za chwilę miała się zacząć lekcja matematyki i sprawdzian decydujący o moim być albo nie być, a tramwaj wciąż nie nadjeżdżał. Nieobecność na tej decydującej lekcji przekreślała moje szanse na przejście do następnej klasy i obiecane przez rodziców wakacje nad morzem. W dodatku, jak zwykle śpiesząc się, zapomniałam parasolki i złapał mnie deszcz. Stałam teraz zmoknięta i wściekła na wszystko.

Wtedy właśnie zaczepił mnie on, brązowooki brunet, wyglądający na mojego rówieśnika. Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się ten chłopak o szczerym uśmiechu, dlatego tym większym szokiem dla mnie było to, że siedział na wózku inwalidzkim.

– Może chciałabyś schować się pod moją parasolką? Ponoć jakiś tramwaj wykoleił się gdzieś po drodze i trasa jest zablokowana. Pewnie nieprędko coś nadjedzie, cała zmokniesz.

Pomimo że wcale się nie znaliśmy, szczerość z jaką wypowiedział te słowa sprawiła, że wcale jego propozycja nie wydała mi się niestosowna. Uśmiechnęłam się do niego i chwyciłam za parasolkę, pod którą schroniliśmy się oboje.

– Wygląda na to, że masz kiepski dzień – zagadnął nieznajomy.

– Niestety, masz rację – odparłam z kwaśnym uśmiechem. Lekcja matematyki właśnie się zaczęła.

– Szkoła czy rodzicie? – spytał.

– Właściwie to wszystko wali mi się na głowę. Właśnie spóźniłam się na bardzo ważny sprawdzian. To mój koniec – i w domu, i w szkole – odrzekłam z bólem.

– Lubisz może zwierzęta? – mój rozmówca zmienił nagle temat.

– Tak, uwielbiam! A dlaczego pytasz?

– Mam propozycję. Skoro i tak jesteś już spóźniona do szkoły, a do domu pewnie lepiej żebyś teraz nie wracała, to może wybierzesz się ze mną tam, gdzie ja jadę. To naprawdę wspaniałe miejsce, ale wyłącznie dla osób, które bardzo kochają zwierzęta.

Przez chwilę się wahałam. Właściwie to powinnam była pójść do szkoły i wytłumaczyć się nauczycielowi matematyki ze spóźnienia, ale i tak by nie słuchał. Już od dawna był głuchy na wszelkie moje argumenty. Rodzice zareagowaliby wcale nie lepiej na historię o wykolejonym tramwaju. Niczego nie ryzykowałam, a nieznajomy przyciągał mnie swoją tajemniczością i szczerym uśmiechem coraz bardziej. Chociaż nigdy wcześniej się nie widzieliśmy, to czułam się przy nim bardziej swobodnie niż przy najlepszych koleżankach z mojej elitarnej szkoły, w której odnosiłam tylko same porażki i czułam się coraz gorzej. Dałam się namówić.

Niedługo potem nadjechał tramwaj. Mój nowy kolega, Arek, zabrał mnie do kamienicy w centrum miasta. Było to jedno z najdziwniejszych, a jednocześnie najsympatyczniejszych miejsc, jakie kiedykolwiek widziałam. W dużym pokoju, pełnym miękkich kolorowych kanap, dywanów i puf panował przyjemny nieporządek. Najciekawsze zaś było to, że prawie wszędzie – na kanapach, meblach, dywanie – były koty! Coś jednak niepokoiło mnie w ich wyglądzie i dopiero po chwili lekkiego oszołomienia dotarło do mnie, że wszystkie one są chore lub kalekie.

– Może mi pomożesz? – zapytała ruda dziewczyna z kolczykami w lewym uchu, która właśnie próbowała opatrzyć łapkę jednemu z kotów. Jej pytanie wybudziło mnie z odrętwienia. Natychmiast skoczyłam ku niej i przytrzymałam niesfornego kota. Nieopodal druga z dziewczyn, siedząca na miękkiej pufie, trzymała na kolanach i głaskała innego kota. Biedaczek nie miał jednej łapki. Jak się później dowiedziałam, został potrącony przez samochód i cudem przeżył. Niestety jednak zmiażdżonej łapki nie udało się już uratować. Mimo tego kot nie wyglądał na nieszczęśliwego. W rękach Agnieszki, która obsypywała go pieszczotami, sprawiał wrażenie najszczęśliwszego kota na świecie, czemu dawał wyraz głośnym mruczeniem.

Jak się okazało, przedziwne miejsce, w którym się znalazłam, było swego rodzaju hospicjum dla kotów i innych poszkodowanych w wypadkach i nieuleczalnie chorych zwierząt. Arek, Agnieszka i Arleta zabierali tutaj wszystkie zwierzaki, które wymagały leczenia i pomocy. Jak się okazało, chociaż wszyscy byli moimi rówieśnikami, całkiem nieźle orientowali się w dolegliwościach swoich podopiecznych i doskonale wiedzieli, jak im pomóc. Duży wpływ na to miała pewnie mama Arlety, która była weterynarzem i czasem wpadała do pokoju córki, żeby sprawdzić, jak się miewają jej pacjenci.

Byłam pod wrażeniem moich nowych znajomych i ich pasji dla zwierząt. Sama przecież je uwielbiałam, a jednak pierwsze wrażanie, jakie wywołał we mnie widok chorych kotów, było straszne. Szybko jednak udało mi się przełamać wewnętrzny opór i zabrałam się do pracy. Trzeba było nie tylko nakarmić zwierzaki, podać im leki i opatrzyć rany, ale też posprzątać wokół nich. W przemiłym towarzystwie Arka, Arlety i Agnieszki było to przyjemnością. Moi nowi koledzy okazali się być wspaniałymi ludźmi, otwartymi, szczerymi i wesołymi. Przy nich czułam się jak nigdy dotąd.

Wieczorem, po całym dniu ciężkiej pracy rozsiedliśmy się na miękkich pufach i pijąc ciepłą herbatę, opowiadaliśmy sobie dowcipy. Kiedy Arleta i Aga poszły do kuchni przygotować dla nas kanapki, zostaliśmy z Arkiem sami. Arek trzymał na kolanach białego króliczka z czarną plamką na czole. Królik miał niedowład w tylnych łapkach, które zwisały bezwiednie. Głaskany czule przez Arka wyglądał na spokojnego i szczęśliwego.

– Jestem przywiązany do wszystkich tych zwierząt, ale jego lubię najbardziej – powiedział Arek. – Jest taki jak ja.

Zrobiło mi się trochę przykro. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Zamiast mówić, chwyciłam Arka za rękę. Złapał mnie mocno, a ja poczułam, jak cała robię się czerwona.

Chociaż wcale nie chciałam przerywać uścisku, musiałam. Właśnie uświadomiłam sobie, że jest już zupełnie ciemno. Razem z Arkiem wróciliśmy tramwajem na nasze osiedle. Umówiliśmy się, że jutro znowu wpadniemy do Arlety, tym razem po szkole. Wracałam do domu ze świadomością, że czeka mnie niezła awantura – nie dość, że nie pojawiłam się na matematyce i nie napisałam decydującego sprawdzianu, to jeszcze zniknęłam na cały dzień, nic nikomu nie mówiąc, ale nie miało to już dla mnie znaczenia. To był zdecydowanie najszczęśliwszy dzień w moim życiu i już nic nie było w stanie mi go popsuć.

Rozwiń więcej

Losowe tematy

Motyw odwagi w literaturze i sztuce...

Odwaga to jedna z najbardziej docenianych cnót. Nikt nie pragnie uchodzić za tchórza natomiast każdy z przyjemnością słucha gdy ktoś nazywa go dzielnym. Przed...

"Stajesz się odpowiedzialny na...

„Mały Książę” Antoine’a de Saint-Exupery’ego to piękna alegoryczna opowieść o miłości i przyjaźni. Autor w historii chłopca zamieszkującego...

Rozmowa Andrzejowej Korczyńskiej...

Pani Andrzejowa Korczyńska wdowa po powstańcu styczniowym decyduje się poważnie porozmawiać z synem Zygmuntem na prośbę swojej synowej która zauważa zbytnie zainteresowanie...

List do Jana Kochanowskiego pocieszający...

Mistrzu Janie! Doszły mnie tragiczne wieści o waszej sytuacji. We wszystkich okolicznych dworach szlachta opowiada o Twej rozpaczy z powodu utraty ukochanej córki Urszulki....

„Chłopi” jako epopeja

„Chłopów” Władysława Reymonta można nazwać epopeją wsi ponieważ ukazują drobiazgowy i sugestywny obraz tej warstwy społecznej. Reymont posługując...

Wszyscy jesteśmy pielgrzymami –...

Wielki polski poeta Cyprian Kamil Norwid napisał wspaniały wiersz pod tytułem „Pielgrzym”. Opisuje w nim człowieka który uchodzić może za nędzarza....

Romantyczna koncepcja miłości...

W epoce romantyzmu miłość stała się wartością szczególną. Nad fizyczność i uwielbienie cielesnego piękna zaczęto cenić wyjątkową relację dusz przekonanie...

„Ludzie bezdomni” jako powieść...

Powieść Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni” umiejscowić należy między dwiema epokami. Z jednej strony dzieło mocno czerpie z tradycji pozytywistycznej z...

Utopia w oświeceniu – realizacja...

Motyw utopii przewijał się przez literaturę już w starożytności chociaż sama nazwa pochodzi od utwory Tomasza Morusa. Wątek odległej krainy (zazwyczaj wyspy) na którą...