Gnój
Streszczenie
Wszystkie postacie i wydarzenia pojawiające się na kartach tej książki są fikcyjne, a ich ewentualne podobieństwo do faktów lub osób istniejących w rzeczywistości jest przypadkowe.
Przedtem
Ojciec starego K. wybudował ten dwupiętrowy dom z myślą o swoich dzieciach i ich rodzinach. Planował nawet, że niewielką suterenę przeznaczy dla służby, a w jego wyobrażeniach wszyscy mieli żyć szczęśliwie. I wtedy przyszła wojna.
Po wojnie państwa K. nie było stać nie tylko na służbę, ale także na utrzymanie tak ogromnego domu. Postanowili więc sprzedać parter, ale tylko na chwilkę, tak aby podreperować stan posiadania. Do dolnej części domu wprowadzili się przyzwoici ludzie, a czas płynął nieubłaganie. Wkrótce lokatorzy, których państwo K. głównie ignorowali, udając, jak gdyby wcale ich tam nie było, przeprowadzili się, a parter sprzedali innej rodzinie. Nowi lokatorzy – ku przerażeniu żony pana K. – pochodzili z ulicy Cmentarnej. A tam mieszkali przecież głównie grabarze i ich potomkowie. Nowi lokatorzy nosili w dodatku zabawne nazwisko. Na wizytówce widniał napis: Spodniakowie.
Pan Spodniak był gorolem, który poślubił Ślązaczkę i dostał pracę w kopalni. Środowisko grabarskie, które w dużej mierze zasiedlało Cmentarną, nie tolerowało przez to pana Spodniaka, jeszcze bardziej nienawidząc jego żony, która zachowała cnotę dla gorola.
Państwo K. zupełnie nie utrzymywali kontaktu ze Spodniakami, postrzegając ich jako ludzi gorszych. Od tej reguły nastąpiło tylko jedno odstępstwo. Pan Spodniak spędzał bowiem całe dnie przy butelce wódki (nocami pracował). Któregoś razu opuścił dom, żeby przepędzić siedzące na dębach gawrony. Wtedy to znaleziono go martwego. Do rozpaczającej żony zeszła pani K. i kazała jej się uciszyć.
Dzieci Państwa K. zbliżały się już do trzydziestki, a żadne z nich nie myślało o małżeństwie. Za to ich matka popadła w stan jakiejś demencji. Podpierająca się laską kobieta – dość sprawna fizycznie – podkładała samotnej Spodniakowej psie kupy na wycieraczkę i z wielką pieczołowitością pilnowała córki przed adoratorami, dbając przy tym, aby synowie nie popełnili mezaliansu. Sama została kiedyś wytypowana przez ojca – pracującego jako palacz przez 18 godzin dziennie – na żonę jednego z jego kamratów. Postanowiła wtedy wziąć sprawy w swoje ręce i poszła na zabawę taneczną, gdzie wypatrzyła najspokojniejszego i najskromniejszego chłopaka.
Ojciec starego K. doskonale pamiętał dziadka Alfonsa, którego uważał za olbrzyma, człowieka zdolnego wygrać wojnę w pojedynkę. Mówiono o nim w okolicy, że dożył starego wieku, gdyż nawet śmierć się go bała. A umarł dopiero wtedy, kiedy pojechał do miasta, żeby przekonać się, czy aparat kinowy jest naprawdę taką wspaniałą rzeczą. Akurat prezentowano jakąś kronikę wydarzeń i dziadek starego K. zobaczył papieża. No i wtedy zmarł. Wszakże od lat powtarzał, że chciałby tylko jeszcze zobaczyć papieża i może umrzeć.
Ojciec starego K. miał kilku braci, ale wszyscy, poza jednym – Lolkiem – zginęli w czasie wojny. W Polskiej Republice Ludowej Lolek pracował jako sanitariusz w szpitalu psychiatrycznym i był ulubionym wujkiem starego K, chociaż – jak głosiła rodzina na podstawie wyczytanych informacji – nabywał 3% wariactwa rocznie. Kiedy zmarł po 25 latach pracy w szpitalu, był więc w 75% wariatem. Wtedy to rodzina z powrotem przygarnęła go na swoje łono (wcześniej rozluźniono z nim kontakt) i pochowała. W rzeczach wujka znalazł stary K. szkic książki o wariacie, który miał obsesję, że jego rodzina potajemnie ukrywa Żydów przed Niemcami. Powieści nie opublikowano, a w odpowiedzi od wydawnictwa otrzymał Lolek wyrok, że jest ona niepoczytalna.
O reszcie stryjków (niedoszłych) wiedział stary K. tylko tyle, że poginęli, pomarli. Ojciec opowiadał mu jedynie o wujku Guciu, który miał być malarzem. Już od najmłodszych lat odznaczał się on melancholijnym usposobieniem i talentem plastycznym. Poszedł więc na Akademię, gdzie prędko zyskał przychylność profesorów i całkiem wysokie stypendium. Ale Gucio nie potrafił być artystą. Malował doskonale, lecz bał się ryzyka. Skończył więc pod parterem, siedząc w biurze i pilnując archiwum. Z okienka mieszczącego się na poziomie chodnika obserwował przechodzące panie, oceniając ich nogi. Prowadził nawet katalog, w którym wszystko zapisywał. Pewnego dnia postanowił, że właścicielka najładniejszych nóg zostanie jego żoną. Była to młoda i nieśmiała dziewczyna, ale Gucio szybko zyskał wsparcie jej rodziców.
Będąc głową rodziny, Gucio wyzbył się lęków i melancholijnego usposobienia. Chodził na rodzinne spotkania, rozmawiał z ludźmi. Po pewnym czasie jego żona odkryła, że mąż nadal maluje. Gucio nie umiał jednak uwiecznić żadnych scen z życia codziennego, o co nierzadko prosiła go ukochana, spod jego pędzla wciąż wychodziły mroczne sceny. Któregoś dnia odwiedzili go znajomi ze studiów, żeby ocenić jego prace i ewentualnie je kupić. A kiedy zaczęli usilnie obniżać ceny, żona Gucia ich przepędziła. Od tego momentu niedoszły artysta poczuł, że ma w partnerce mocnego sojusznika. Resztę życia chciał przesiedzieć w bezpiecznym fotelu. No i wtedy przyszła wojna. Gucio pomaszerował na front i nigdy z niego nie wrócił. Stary K. pamiętał o stryjku i każdego roku zapalał dla niego świeczkę.
Ojciec starego K. także bał się, że wojna go rozdepcze. Kataklizm na pewno deptał jego sny. Mężczyzna pracował jako budowlaniec i długo śnił o gruzach walących się budynków, które postawił. Jednak wojna nie zniszczyła niczego na ich ziemi, która została uznana za odwiecznie niemiecką.
Po jakimś czasie ojciec starego K. zauważył, że wszystko mu się w życiu wymknęło. Żona stała się złośliwa i hałaśliwa, dzieci były niemalże zupełnie od niego oderwane. Był jak wydrążony dąb – miał korzenie, miał gałęzie i miał swoje miejsce, ale w środku była pustka.
Ojciec starego K. nigdy nie uderzył żadnego ze swych dzieci, podobnie jego żona. Dziadek Alfons także nie używał przemocy. Później wszystko się jednak zmieniło.
Wtedy
Pejcz nie był długi, mierzył jakieś 40cm, ale za to był krępy. Narrator pamiętał go już z wczesnego dzieciństwa, kiedy to stary K. urządzał swego rodzaju seanse wychowawcze. Każdej ofierze (tresował psy – wilczura i teriera kerry blue) dawał powąchać narzędzie tortur, a później wymierzał razy. Już jeden cios wystarczył, aby przez cały dzień nie można było usiąść. Jednak narrator nigdy nie mógł tego ojcu wytłumaczyć.
Pierwsze uderzenia – ze względu na swoją nagłość i wtargnięcie do nieprzygotowanego ciała – były najbardziej bolesne. Stary K. wykorzystywał pejcz do celów wychowawczych. Bił i pytał: będziesz jeszcze? Czasami pytał też: wiesz za co? Ale narrator nie wiedział, nie wiedział ani za co, ani czy jeszcze będzie (żył, jadł, oddychał).
Stary K. nigdy nie kończył na jednym razie. Bił bez opamiętania, bił także wtedy, kiedy przychodzili goście. Mówił wówczas, że chłopak jest histerykiem i beczy, chociaż dostał kilka klapsów.
Narrator czekał na wojnę, gdyż mógłby wtedy wziąć karabin i zastrzelić starego K. A czekał na nią, ponieważ ojciec wciąż powtarzał, że pokolenie syna nie przeżyło wojny, że nie wie, czym tak naprawdę jest życie. W jego mniemaniu było im zbyt dobrze, dlatego należało ich wychowywać.
Ale wojna nie wybuchała. W szkole śpiewano tylko pieśni o pokoju, a narrator wciąż śnił o tym, że podnosi rękę na starego K. Podnosi w warunkach wojennych, żeby nie uschła.
Później przyszedł stan wojenny i narrator chciał dołączyć do tych, których ojciec nazywał Ruskami.
Stary K. bił nie tylko za „świeże” przewinienia. Wymierzał również kary zaległe. Przychodził wtedy do domu, szukał czegoś w szafie i niepostrzeżenie wyjmował pejcz, którym bił, przypominając, że to zaległa kara.
Orężem starego K. były też przysłowia. Kiedy matki nie było w domu, ojciec odgrzewał żurek śląski i kazał synowi jeść, stawiając przed nim talerz wypełniony po brzegi talerz. Narrator nienawidził żurku, ale musiał jeść, bo przecież ojciec nie chciał, żeby był zdechlakiem. Wtedy stary K. mówił: z żuru chłop jak z muru lub wspominał dawne dni, kiedy to żur był prawdziwym rarytasem.
W czasie, kiedy stary K. przystępował do wymierzania kary, nic innego nie miało znaczenia. Bił, gdy Fijas skakał w Turnieju Czterech Skoczni; bił, gdy narrator uciekał na pole. Dziecko mogło uciec tylko do matki.
Początkowo matka prosiła nieśmiało, a z jej oczu kapały łzy. Ale ojciec, który specjalizował się w wyznawaniu miłości (wymyślił nawet zwrot Głupczątko – skrót od głupiego kurczęcia), zawsze jakoś na nią wpływał. Później kobieta była coraz bardziej stanowcza, wtedy więc wypominał jej, że wyciągnął ją z rynsztoka. Trzecią fazą było wyzywanie męża w gwarze familockiej, czego stary K. nie znosił, gdyż nie chciał, aby w jego domu ktoś mówił w tak podłym języku. Wtedy ojciec wychodził i szedł na dół, by pożalić się bratu (staremu kawalerowi) lub siostrze (starej pannie).
Gdy narrator miał 6 lat, wziął udział w pierwszym oficjalnym balu, balu przebierańców. Chłopcy najczęściej przebierali się za górników (wyglądali wtedy jak ich ojcowie) lub za kowbojów. Narrator nie chciał upodobnić się do ojca, więc wybrał strój Kurro Himeneza (bohatera hiszpańskiego serialu). Rodzice, nie bez kłótni, przygotowali więc strój, który był naprawdę ładny. Jednak na balu chłopiec postąpił nierozsądnie, gdyż powiedział wszystkim, że jest kowbojem. Wtedy podszedł do niego jeden z chłopaków i pociągnął za rondo tekturowego kapelusza. Element odpadł, a wszyscy poczuli, że wobec narratora są bezkarni.
Szkoła – przedwojenna i najlepsza w mieście, jak mówił stary K., absolwent akademii sztuk przepięknych (sam się tak tytułował) – powitała narratora śliną. Pluli wszyscy, a przede wszystkim uczniowie klas starszych. Nierzadko ciężko było znaleźć niezaplutą przestrzeń. Najgorsi byli mieszkańcy ulicy Cmentarnej. Narrator, który musiał pokonywać Sztajnkę w drodze do szkoły, nierzadko przychodził z całymi plecami przyozdobionymi glutami. W tej części miasta pluto nawet z balkonów.
Bywały dni, w które rodzice narratora wzruszali się i chcieli mu sprawić przyjemność. Znacznie rzadziej czynił to potrzebujący racjonalnego powodu ojciec. Najczęściej była to choroba. Narrator często miał problemy ze zdrowiem, już w wieku zaledwie roku trafił do szpitala, gdzie przetaczano mu krew. Później często miewał krwotoki z nosa. W takich sytuacjach ojciec twierdził, że trzeba syna wziąć do lekarza, przy czym zapominał o słowie zdechlak. Bo stary K. był nie tylko artystą, absolwentem akademii, ale też porucznikiem rezerwy. Ciężko znosił więc słabość fizyczną syna.
Ojciec często wyjeżdżał na poligon. Kiedy wracał, zawsze miał coś dla syna, ale żeby to uzyskać, narrator długo musiał odznaczać się dobrym zachowanie. Zazwyczaj stary K. przywoził petardy, syn nierzadko był więc zmuszony do udawania radości.
Narrator lubił chorować. Obecność starego K. nie była wtedy tak dotkliwa, a rodzice żyli wtedy w zgodzie. Jednak i choroba miała gorsze strony, a te ujawniały się, gdy matka wyjeżdżała do sanatorium. Wtedy ojciec leczył syna domowymi metodami – dawał mu wodę z solą do płukania gardła, a później puszczał dzieła Haydna lub jakiegoś innego kompozytora. Narrator nienawidził Haydna, był on dla niego żurkiem śląskim w świecie dźwięków.
Pewnego dnia stary K. postanowił zrobić coś z chorobami syna i napisał kilka listów do sanatorium. Wkrótce narrator został przyjęty na oddział leczenia górnych dróg oddechowych. Nigdy jednak nie był swój w sanatorium. Kiedy spędził tam kilka dni, wiedział, dlaczego ojciec tak chętnie go tam wysłał. Przecież to w czasie nocnych psot, kiedy chorzy na astmę koledzy okładali go ręcznikami, miał zostać odzdechlaczony. A okładali go, bo on na astmę nie chorował.
W końcu narrator uciekł z sanatorium dzięki pomocy Szczurka (chłopaka z sierocińca). Któregoś dnia do pacjenta z największym stażem przyszedł ojciec, trzęsący się alkoholik. Od tego momentu Szczurek miał za kim tęsknić, toteż podjął decyzję o ucieczce. Niechętnie wziął ze sobą młodego K., ale w końcu umożliwił mu dotarcie na stację mieszczącą się nieopodal domu.
Stary K. nie sprał syna za ucieczkę z sanatorium. Właśnie wtedy narrator poznał moc wybaczania. Uświadomił sobie, że tęsknił za domem, matką, a nawet ojcem.
Rodzice kłócili się coraz częściej. Ich starcia przeplatane były kilkudniowymi przerwami. Właśnie wtedy matka stawała się żywotna i radosna i nierzadko robiła zakupy. Pewnego razu kupiła narratorowi dwie żałobniczki, rybki akwariowe. Idąc do domu przez skute mrozem miasto, weszła jeszcze do kilku sklepów. Kiedy stworzonka dotarły na miejsce, pływały już brzuchami do góry. Właśnie takie chwile narrator pamiętał najlepiej. Po latach wiedział, że to właśnie niedoskonałości rodziców wystają z grobu.
Na komunię młody K. dostał zegarek, dwa Nowe Testamenty, moskwicza na baterie (bez baterii) oraz składany rower. Widział też ogromną radość siostry ojca, która z dumą towarzyszyła bratankowi. Ale narrator wierzył w Boga tylko przez chwilę, gdyż w jego głowie rodziły się niemożliwe do przezwyciężenia wątpliwości. Wierzył mimo chacharów ze Sztajnki (byli ministrantami), wierzył mimo starego K. Któregoś dnia poszedł do spowiedzi i coś w nim pękło. Wtedy ostatni raz nazwał kogoś ojcem.
Chłopaki z osiedla śmiali się z ciotki i wujka młodego K. Chłopak siostrę ojca określał mianem przeoryszy jednoosobowego zakonu, ale nigdy nie wiedział, czym zajmuje się jego wujek. Wujek obdarzony był bowiem darem znikania, umiejętnością stawania się kompletnie niewidzialnym – trzeba było dobrze wpatrywać się w ściany pokoju, by go dostrzec. Wujek czasami nie wracał do domu na noc, ale nie robił tego dlatego, że wychodził spotykać się z kobietami (choć takie plotki mu pochlebiały), lecz z powodu zasiedzenia się u starego przyjaciela. Pewnego dnia brat starego K. przyprowadził do domu podchmieloną kobietę, z którą spędził noc (pomimo ciągłej inwigilacji ze strony fanatycznie religijnej siostry). Była to jednak sprawa jednorazowa, a kobieca kobieta miała męża i rodzinę.
Gdy narrator wszedł w okres zachowania, stary K. długo nie dopuszczał do siebie myśli, że jego syn wkrótce stanie się mężczyzną. Czas był jednak nieubłagany i ojciec musiał przyjąć to do wiadomości. Mówił wtedy do narratora, że prawdziwy mężczyzna musi znać się na trzech rzeczach: samochodach, kobietach i koniach, reszta to tylko dodatek. Samochód musiał być drogi, kobieta rasowa, koń piękny – te zasady wpajał narratorowi stary K., który chciał, by młodzieniec miał w życiu lepiej (stary K. wynajmował garaż, aby utrzymać syna, wybrał złą kobietę i nie miał pieniędzy ani na stajnię, ani na konia).
Dojrzewający narrator musiał liczyć się z częstymi i niezapowiedzianymi wizytami ojca w jego pokoju. Stary K. sprawdzał, czy chłopiec nie zainteresował się jakimiś świństwami. Gdyby bowiem się zainteresował, nie istniałaby już dla niego nadzieja. Ojciec wypytywał również o koleżanki z klasy, oglądał zdjęcia ze szkoły i nalegał, aby syn opowiadał mu o dziewczynach. Stary K. bał się zarówno zbyt szybkiego zainteresowania kobietami ze strony narratora, jak i tego, że chłopiec może odchylić się w drugą stronę. A przecież nie takie miał wobec niego plany wychowawcze.
Narrator nie miał świadomości tego, kiedy przekroczył granicę dojrzałości. Pamiętał, że będąc dzieckiem, czuł, jak inni domagają się jego obecności. Później, po ostatnim dniu studiów, mógł już nie istnieć, nikogo by to nie obeszło. Nawet pracodawcy nie wymagali obecności, lecz efektywności.
Potem
Dom się zestarzał, zestarzał się brzydko, znacznie brzydziej niż ludzie. Jego mieszkańcy próbowali bronić się przed tym faktem zdrobnieniami (smyczka, laćki), ale i to na niewiele się zdało.
K. nie mieli pomysłu na starość – dokładnie tak, jak nie mieli go wcześniej na życie. Egzystowali niczym zaprogramowani, spędzając ze sobą niewiele czasu, a większość jego zasobów przeznaczając na wpatrywanie się w ekraniki lub wsłuchiwanie się w radioodbiorniki. Brat starego K. zasypiał z butelką piwa przy programach erotycznych, jego siostra z kolei wciąż siedziała z różańcem, nasłuchując Jedynego Radia Prawdziwych Polaków. Matka narratora pozwoliła całkowicie wciągnąć się do świata latynoskich seriali, regularnie przeżuwając tasiemce wyżerające jej mózg. I tylko stary K. wciąż wierzył, że najlepsze jeszcze przed nim, że wkrótce udowodni swoją wartość. Ubolewał nad wyjściem syna z domu, żałował, że nie może nadal na niego wpływać. Ale miał pewność, że ten zdechlak i dureń długo nie pociągnie – nie to, co on. Z pasją grał w lotka (zupełnie zadziwiająco nic nie wygrywał), a z jeszcze większym zacięciem pisywał listy do wydawnictw, które w zamian za zakup jakiejś horrendalnie drogiej encyklopedii oferowały wspaniałe nagrody. Stary K. wciąż czuł się oszukiwany.
W pewnym momencie ojciec narratora wystartował w wyborach samorządowych. Nie mógł przecież bezczynnie patrzeć, jak okradają go z wszystkiego. W zamian za wpłatę na cele promocyjne otrzymał ostatnie miejsce na liście pewnej partii, w której działał jego znajomy ze studiów. Sukcesu nie było, ale była depresja. Przepadłszy z kretesem w głosowaniu, stary K. zamknął się w pokoju i długo z niego nie wychodził. Gdy coraz głośniej mówiło się o wezwaniu psychiatry, postanowił w końcu opuścić swą jaskinię rozmyślań. Oznajmił wtedy, że przegrał, ponieważ miasto nie było na niego gotowe – stało się więc jasne, że poniósł zwycięską porażkę.
W tym czasie matka narratora śniła o śmierci, o samobójstwie. W nocnych marzeniach trafiała do piekła, gdzie przedstawiano jej wszystkie niewykorzystane szanse, niewłaściwe wybory.
***
Przez długi czas narrator kładł się spać wcześniej. Wtedy zapadał w swój ulubiony sen.
Zadzwoniła spanikowana matka. Nad miastem przeszła ulewa stulecia, rury nie wytrzymały i dom zalał gnój. W piwnicy było mniej więcej pół metra wody z nieczystościami.
Państwo K. początkowo myśleli, że to wszystko za sprawą Spodniaków z parteru (wprowadził się tam ich syn, który kultywował tradycję alkoholową). Trochę nawet się cieszyli, ponieważ nieprzyjemny zapach świadczył o tym, że w końcu ich wątpliwa moralność zaczęła gnić.
Ale później okazało się, że to szambo. Mieszkańcy domu zaczęli w panice ratować swój dobytek. Stary K. zauważył, że czarne chmury zebrały się tylko nad ich domem; jego siostra padła na kolana w modlitewnym żarze. Ale stary K. nie traktował tego jako kary. Wierzył przecież, że w obliczu zagłady inne domy płoną, a nad ich domem łaskawy Pan roztoczył ulewę, aby ich uratować.
Stary K. zarządził, aby wszyscy wrócili do domu oglądać, jak te debile się smażą. Na zewnątrz została tylko matka, która chciała znaleźć psa. I kiedy go znalazła i chciała wejść do domu, ten się zawalił. W ziemi zrobił się jakiś ogromny lej i wszystko wciągnął, fundamenty nie wytrzymały.
Stary K. leżał otulony kołdrą gruzu, spod której wystawała tylko jego twarz. Miała ona zdziwiony, jak gdyby żegnający się ze światem wyraz. Być może zrobił sobie listę strat i nabrał świadomości, jak wielu rzeczy i chwil nie da się już odzyskać.
***
Narrator przez długi czas kładł się wcześniej. Siostra starego K. mówiła mu przecież, że sen przed północą najlepiej regeneruje. Ale we śnie narrator mógł też uciec z tego domu, uciec przed nim. Biegł wytrwale i szybko, lecz w każde miejsce, do którego trafiał, niósł ze sobą jego część, cień domu przysłaniał mu świat i światło. Narrator śmiertelnie zmęczył się w tym cieniu.
Teraz ziewam. Kiedy tylko otworzę usta, ziewam; ziewam w nocy, ziewam w dzień, ziewam przez sen, w którym jestem krzyżem rozstajnym, toczonym przez drewnojady. Byłem, już mnie nie ma.
Problematyka
„Gnój” Wojciecha Kuczoka trafił do rąk czytelników w roku 2003. Powieść bardzo szybko zyskała ogromne uznanie odbiorców, co przełożyło się na dwie bardzo prestiżowe nagrody – Paszport „Polityki” (2003) oraz Nagrodę Literacką Nike (2004). Na wielkiej popularności utworu zaważyły z pewnością jego głębokie zakorzenienie w polskiej tematyce społecznej, lekki i atrakcyjny styl oraz bezkompromisowość, z jaką powieść podejmuje poważne i często spychane pod dywan problemy.
„Gnój” podzielony został na trzy części. Pierwsza nosi tytuł „Przedtem” i przybliża czytelnikowi historię rodziny młodego K; druga – zatytułowana „Wtedy” – stanowi zapis trudnego okresu dojrzewania narratora; trzecia – „Potem” – ukazuje ostateczną zagładę domu rodziny K.
Problematyka powieści Kuczoka jest bardzo złożona. W pierwszej części dotyczy ona głównie sytuacji demograficznej Górnego Śląska, barier dzielących Ślązaków od goroli, ludzi pracujących w kopalniach od tych zarabiających na życie w inny sposób.
Jeszcze przed wojną rodzinę starego K. można było uznać za zamożną, wywodzącą się z wyższych sfer. Dziadek narratora wybudował nawet piękny dwupiętrowy dom, do którego utrzymania jego żona zamierzała zatrudnić służbę. Ale wtedy przyszła wojna. Kiedy wystrzały ucichły, świat wyglądał już zupełnie inaczej. Rodziny K. nie było stać nie tylko na służbę, ale i na utrzymanie dwupiętrowego domu. I wtedy wynajęli parter robotniczej rodzinie, której życie i zachowanie obserwowali z pogardą. Sami przecież wciąż mieli ogromne aspiracje i myśleli, że z parteru wyprowadzą się tylko na krótki czas.
Kiedy stary K. dorósł, parter był już własnością innej rodziny. Mężczyzna ukończył akademię, zdobył rangę oficera w wojsku i doczekał się syna. Syna, na którego chciał przelać obecne w rodzinie od paru pokoleń aspiracje. Aby chłopiec nie stał się „zdechlakiem”, stary K. bił pasem; aby szanował odwieczne wartości i miał tęgą głowę, powtarzał stare przysłowia i utarte frazesy; aby dojrzewał w czystości, wciąż składał niezapowiedziane wizyty w jego pokoju. W ten właśnie sposób stary K. chciał budować świetlaną przyszłość syna.
Sam temat przemocy w rodzinie przedstawiony został w sposób naturalistyczny oraz charakterystyczny dla literatury psychologicznej. Najpierw czytelnik poznaje ścieżki rozchodzenia się bólu, szlaki wędrówek impulsów nerwowych po naznaczonym siniakami ciele. Dopiero później otrzymuje dostęp do umysłu wciąż pytającego za co? chłopca. Młody K. tak bardzo nienawidził ojca, że modlił się o wybuch kolejnej wojny, by mógł bezkarnie go zastrzelić.
Relacje rodzinne w domu starego K. zazwyczaj były jedynie pozorne, wynikały z przyjętej kiedyś formy. Właśnie taki obraz rodziny – staczającej się, zatapiającej się w chaosie i nieładzie – przedstawia Kuczok w swojej powieści. Co najlepsze – K. wciąż żyje przekonaniem, że stoi na czele najbardziej moralnej i najlepszej familii na całym Górnym Śląsku. Kiedy więc w onirycznym zakończeniu nad jego domem pojawia się ciemna chmura, a obfite opady deszczu doprowadzają do awarii rur i zalania całego majątku gnojem, stary K. wciąż uważa, że deszcz ów zesłany został przez Boga dla pomocy, gdyż domy innych rodzin płoną ogniem piekielnym.
„Gnój” jest powieścią przejmującą, z impetem wdzierającą się w psychikę czytającego. Stworzony ironicznym, nierzadko przewrotnym językiem tekst stawia pytania o prawdziwą rolę wartości, o sposoby ich przekazywania, o tożsamość i przynależność do lokalnego środowiska. Jednak przede wszystkim pokazuje, jak destrukcyjna dla rodziny jest przemoc. Wśród przodków starego K. nikt nie używał cielesnych środków wychowania. Dopiero ojciec narratora wprowadził do użytku pejcz, czym przyczynił się do zupełnego rozpadu więzi rodzinnych, wraz z którymi rozpadł się, a raczej zapadł, dom wzniesiony przez ojca starego K.
Streszczenie Nowela rozpoczyna się stwierdzeniem o ludzkiej skłonności do gromadzenia rzeczy. Podczas wyliczeń narrator szczególną uwagę zwraca na kamizelkę. Jest...
„Oda do młodości” to utwór który stanowi przedstawienie cech klasycznych i romantycznych na zasadzie kontrastów. Dostrzec można krytykę klasycznego...
Interpretacja Mit o Pandorze należy do mitów które wyjaśniać miały funkcjonowanie świata. Opowieść o zesłaniu kobiety z glinianą beczką pokazuje skąd...
Streszczenie Oto nadchodzi koniec świata. Oto nadciąga zbliża się czy raczej przypełza mój własny koniec świata. Był beznadziejny dzień jesienny. Główny...
Streszczenie Akt I W listopadową noc 1900 roku w podkrakowskich Bronowicach odbywa się wesele. Dziennikarz rozmawia z Czepcem. Czepiec przekonuje że chłopi są bardzo wartościową...
„Powrót prokonsula” Zbigniewa Herberta to wiersz którego tematem są moralne rozważania rzymskiego urzędnika. Tekst można również odczytywać...
„Biedny chrześcijanin patrzy na getto” to wiersz Czesława Miłosza pochodzący z tomu „Głosy biednych ludzi”. Utwór odnosi się do tragicznego...
Bajka Ignacego Krasickiego „Człowiek i zdrowie” jest smutną uwagą nad bezmyślnością z jaką ludzie traktuję swoje ciała. W utworze przedstawione zostaję...
„Niech żyje bal” to wiersz Agnieszki Osieckiej – jednak zapewne większość osób kojarzy go jako piosenkę brawurowo wykonywaną przez Marylę Rodowicz....