Streszczenie
Pamięci Bronisława Dembowskiego, towarzysza lat chłopięcych, urodzonego w Pułtusku, zmarłego w Zakopanem, te wspomnienia dni razem przeżytych poświęcam
W. G.
Od autora
W przedmowie do trzeciego wydania „Wspomnień niebieskiego mundurka” pokrótce zarysowuje autor niełatwą historię, z jaką na przestrzeni kilkudziesięciu lat zmagać musiała się polska młodzież. Wspomina czasy poprzedzające Apuchtina, a następnie okres jego twardych rządów, w czasie których prowadzono politykę rusyfikacyjną. Trzecie wydanie trafia do rąk czytelników, gdy te czasy są już historią. Chociaż zadry wciąż tkwią w sercach Polaków, na horyzoncie maluje się jutrzenka wolności.
Autor zaznacza jeszcze, że w nowym wydaniu umieścić mógł krótką historię nauczyciela języka rosyjskiego. Nie będzie to jednak charakterystyczny dla okresu zaborów sprzedajny belfer.
***
Dzieci wyciągnęły ze starego kufra obszyty srebrną tasiemką kołnierz z niebieskiego sukna. Ojciec, któremu zaniosły swe znalezisko, wyjaśnił, że jest to część jego szkolnego munduru. To oświadczenie wywołało zdziwienie. Jednak w latach 60 i 70 XIX stulecia, kiedy mężczyzna chodził do szkoły, noszono właśnie takie stroje.
Widok dawno zapomnianego uniformu wprawił ojca w nostalgiczny nastrój. Po chwili spisał on swoje wspomnienia.
I. Dzwonek szkolny
Szkolny dzwonek przedzierał się przez mgłę i wyrywał ze snu tych, którzy musieli iść na lekcje. Był koniec października, a późną jesienią niewielu dorosłych szło do pracy o tej porze dnia.
Na spóźnialskich czekały różne kary - „pałka” z pilności, zamknięcie w ciemnym pomieszczeniu, rozmowa z dyrektorem. Dlatego ulice miasteczka wypełniały się granatowymi mundurkami, a dzieci w pośpiechy pędziły do szkoły.
Lekcje rozpoczynały się o ósmej, lecz jesienią i wiosną uczniowie musieli przychodzić wcześniej, gdyż każdego dnia odbywała się „msza studencka”. Gdy dzwonek spełnił swoje zadanie, a ostatni maruderzy dotarli na miejsce, mógł udać się na spoczynek. Kolejne zadanie czekało na niego o drugiej, kiedy to uczniowie wzywani byli na dwie lekcje poobiednie. Te odbywały się codziennie, z wyjątkiem śród i sobót.
Dzwonek mieszkał w jednej z wież kościoła benedyktyńskiego. Kiedyś budził co rano Mateusza Sarbiewskiego (jezuitę, profesora Akademii Wileńskiej, wybitnego poetę epoki baroku), być może towarzyszył także ks. Piotrowi Skardze i ks. Jakubowi Wujkowi.
II. Knot
Pod drzwiami stoi młody chłopiec. Wyraźnie nie wie, dokąd się udać, nie ma pojęcia, gdzie znajdzie pierwszą klasę. O pomoc prosi więc starszego kolegę, tytułując go panem. Uczeń pomaga, chociaż po drodze młodszy upada, a z jego plecaka wysypują się książki i prowiant (jedzenie). Dzieciak zostaje zaprowadzony do wolnej ławki. Zadowolony i uśmiechnięty chce podziękować protektorowi. Ponownie nazywa go panem. W odpowiedzi słyszy takie zdania: Nie nazywaj mnie, knocie, „panem”. W sztubie nie ma żadnego państwa. Wszyscyśmy koledzy i kwita! Mów do mnie po prostu: ty.
W klasie panuje gwar. Kilku drugorocznych uczy pierwszoklasistów właściwego zachowania, śmiejąc się przy tym w niebogłosy. Wyrwana z dziecięcych pokojów młodzież jest taka nieporadna i zdezorientowana. Ileż to razy zdarzy się, że któryś z chłopców przeciągnie się na lekcji, głośno przy tym ziewając, lub odwróci się plecami do nauczyciela.
Rumiany chłopiec, który usiadł w jednej z ostatnich ławek i z radością zajadał kanapkę z serem, ponownie usłyszał słowo „knot”. I tym razem wypowiedział je jego dobrodziej. Przedstawił się jako Karol Kozłowski. Rumiany chłopiec nazywał się Piotr Mieszkowski.
Ciszę przerwało wejście inspektora. Z jego ust padło sporo trudnych słów, wśród których na pierwsze miejsce wysunął się „obowiązek”. Dzieci niewiele z tego rozumiały. Po chwili zaczęły się lekcje, lecz ciągle coś je przerywało. A to jakiś spóźniony i zagubiony uczeń, a to jakiś troskliwy rodzic. W końcu o 10 uczniowie zostali wypuszczeni do domów. Zaznaczono jedynie, że następnego dnia mają stawić się w szkole już o 7 rano.
Piotruś ponownie zaczepił Karola i zapytał go, czy lubi orzechy. Chłopak odrzekł, że tak, w odpowiedzi na co usłyszał zaproszenie do kolegi. Nie miał jednak czym się odwdzięczyć - poza włosianą piłką, której Piotruś nie chciał. Obaj poszli więc w swoją stronę. Ale Piotruś nie spuszczał Karola z oczu. Gdy ponownie spotkali się w mieście, zaprosił go na miód i orzechy. Od tego momentu zostali przyjaciółmi.
III. „Zabacuł”
Księżopolczyk, jeden z pierwszorocznych, nazywany był przez kolegów „Zabacułem”. Wywodził się on ze zubożałej rodziny szlacheckiej, a do szkoły przyszedł w wieku kilkunastu lat (takie dzieci zawsze długo trzymano w domach - a to pomagały w pracach polowych, a to okazywały się przydatne w innych kwestiach). Był więc „Zabacuł” knotem, który wyróżniał się wzrostem.
Starsi wiekiem pierwszoroczni radzili sobie różnie. Wszyscy pamiętali Mosakowskiego. Chłopakowi sypał się wąs, a on siedział w ławkach i kuł, kuł i kuł. Pomimo wytężonych starań nie otrzymał promocji. Był jednak wytrwały - we wrześniu powrócił do szkoły i jeszcze raz zaczął kuć. Niespodziewanie zniknął po Bożym Narodzeniu. Okazało się, że niewierzący w jego szkolną przyszłość ojciec postanowił go ożenić.
Profesor Luceński, nauczyciel francuskiego, który wyjawił knotom prawdę o Mosakowskim, starannie zapamiętał wrażenie, jakie wywarło na pierwszorocznych małżeństwo kolegi. Od tego czasu posługiwał się tym przykładem w celach pedagogicznych. Uczniowie mieli bowiem problemy z wypowiadaniem francuskich dyftongów. Zdenerwowany nauczyciel zapowiedział im, że jeśli któryś nie opanuje tej sztuki, zostanie odesłany do domu z nakazem ożenku.
Księżopolczyk nie należał do najlepszych uczniów. Miał bowiem przytępiony słuch, a i rozum jego nie był zbyt sprawny. Swoje przezwisko zyskał, gdy zapytany przez Effenbergera - nauczyciela niemieckiego, jednego z najgłośniej krzyczących pedagogów - o imię i nazwisko odrzekł: zabacułem (czyli zapomniałem).
Biedny chłopak całymi lekcjami żuł razowy chleb, niewiele przy tym mówiąc. Z dnia na dzień tracił siły, aż w końcu ojciec wywiózł go na wieś. Księżpolczyk nie odzyskał już zdrowia. Przed śmiercią najbardziej lubił, jak czytano mu szkolną listę obecności. Żałował, że nigdy nie zbratał się z kolegami.
IV. Prymus - lizus
W każdej klasie znajdował się jakiś prymus. Był on drugi po nauczycielu. Na listę jego przywilejów składały się: noszenie dziennika, dostarczanie kredy, kałamarzu i gąbek, spotkania z inspektorem. Stanowił on swoisty pomost między bracią szkolną a nauczycielami. Kiedy cechowała go zręczność, mógł bezkolizyjnie pomagać obu stronom, zaskarbiając sobie sympatię kolegów oraz szacunek pedagogów.
Ślimacki objął stanowisko prymusa po Sprężyckim. Całe to zajście nastąpiło w dość dwuznacznych okolicznościach. Sprężycki zdecydowanie należał do najzdolniejszych uczniów w całej szkole, w klasie nie miał sobie równych. W wolnym czasie lubił jednak psocić. Zdawać się mogło, że to nic zdrożnego, ale ktoś skrupulatnie donosił profesorom o wszelkich zabawach chłopaka. Kiedy zaś tańczył polkę - ułankę w klasie, ktoś sprowadził inspektora. Tym kimś był - rzecz jasna - Ślimacki, trzeci lub czwarty uczeń w klasie, chłopak powolny i spokojny. Następnego dnia Sprężycki został usunięty z prymusostwa.
Nowy prymus nie cieszył się sympatią kolegów. Kiedy Kozłowski nazwał go lizusem, od razu doniósł, za co chłopaka spotkała surowa kara. Gdyby nie wstawił się za nim profesor Luceński, najprawdopodobniej nie otrzymałby nawet promocji. Wszyscy unikali chłodnego Ślimackiego, syna urzędnika sądowego. Nawet Luceński za nim nie przepadał i nierzadko nazywał go Rybą.
Zbliżały się wakacje. Spokojny o swój szkolny byt (kolejny brak promocji groziłby mu wydaleniem z placówki) Kozłowski ułożył złośliwą piosenką o lizusach. Brzmiała ona tak: Vacationes cras! (Wakacje jutro!) / Na lizusów czas! / Dobrzy będą tańcowali, / A lizusy w skórę brali / Za nas i za was! / Vacationes cras! / Pójdziem wszyscy w las! / Grubych kijów nałamiemy, / Lizusów wygarbujemy / Za nas i za was!
Piosence towarzyszyły określony czyny. Dzień przed rozdaniem świadectw - a więc wielkim triumfem Ślimackiego - chłopcy nazbierali gałęzi łoziny. Kiedy prymus odebrał już swoje wyróżnienie, wszyscy zacierali ręce. Syn urzędnika sądowego śmiało przemierzał ulice, jak gdyby chełpiąc się swoim zwycięstwem. Niespodziewanie znalazł się jednak między trzema grupami chłopców (dowodzonymi przez Kozłowskiego, Mieszkowskiego i Sprężyckiego). Koledzy dość solidnie sprali go rózgami, przypominając mu wszystkie przewinienia. Ślimacki nie płakał jednak, nawet nie krzyczał. Po wszystkim wziął swą czerwoną książkę (nagrodę za wyniki) i poszedł do domu.
Wkrótce ojciec przeniósł prymusa do innej szkoły. Następnie trafił on na uniwersytet i wiódł dobre, zamożne życie. Jedynie wspomnienie szkoły w P. (Pułtusku) wprawiało go w zakłopotanie.
V. O chłopcu, co sypiał w trumnie
Ten poczciwy wyrostek o kędzierzawych włosach, w których dostrzec można było trociny i stolarskie obierki, nazywał się Krystek. Mimo niewielkich możliwości, głównie dzięki ogromnemu uporowi, Wojtek (bo tak miał na imię) zdobywał dobre oceny. Nie umiał jednak zamaskować tego, że z lekcji nie rozumie zbyt wiele. Niebieskie mundurki nie znały jednak ani stanowisk (ojciec Krystka był stolarzem), ani znaczenia szlachetnej krwi. Wojtek imponował im, ponieważ mówił, iż własnoręcznie potrafi wykonać najróżniejsze meble. Któregoś dnia przyniósł zresztą cały komplet niewielkich mebelków dla liliputów.
Chłopcy podziwiali Krystka. Kilku mówiło nawet, że pragnie zostać stolarzami. Jednakże ich zamożni rodzice z pewnością chętniej wykształciliby ich na urzędników lub mecenasów. Sam Wojtek zaznaczał z kolei pragnienie wyuczenia się zawodu aptekarza.
Koledzy chcieli obejrzeć warsztat ojca Krystka. Syn stolarza wytłumaczył im jednak, że mężczyzna nie lubi, kiedy ktoś przeszkadza mu w pracy. Ale w końcu nadarzyła się okazja. Wojtka od kilku dni nie było w szkole, rozeszła się nawet plotka, że jest ciężko chory. Dość spora grupka (w jej skład wchodzili m. in. Sprężycki, Kozłowski, Mieszkowski) wyruszyła w stronę domu kolegi.
Jako pierwszy drzwi przekroczył Sprężycki. Po chwili wybiegł z domu przerażony. Krzyczał, że już po Wojtku, że umarł i jęczy w trumnie. Kozłowski ocenił, że martwy człowiek nie mógłby jęczeć, toteż wszyscy jeszcze raz zdecydowali się ocenić sytuację. I tym razem uciekli spanikowani, widząc Wojtka w trumnie (było dość ciemno, więc nie mogli dokładnie się rozejrzeć).
Wszystko wyjaśniło się następnego dnia. W warsztacie ojca Wojtka zawsze leżało kilka gotowych trumien. Największa z nich nie została jeszcze sprzedana, gdyż trudno było znaleźć pasującego do niej nieboszczyka. Korzystał z tego Wojtek, który w obliczu trudnej sytuacji lokalowej rodziny przerobił trumnę na łóżko. Całe to zamieszanie wyjaśnił kolegom w szkole.
VI. Artyści klasowi
O Welinowiczu, jednym z uczniów, nauczyciel kaligrafii mówił, że może zajść daleko, jeśli tylko nauczy się w „B” dolny brzuszek malować większym od górnego. Wszyscy uczniowie zabiegali więc o jego przyjaźń, gdyż podpisane przezeń zeszyty wywierały ogromne wrażenie.
Jednym z przyjaciół Welinowicza był Sprężycki. Chłopcy dogadywali się bardzo dobrze, lecz kiedyś doszło między nimi do sprzeczki. Pamiątką tego wydarzenia był widniejący na zeszycie Sprężyciego napis: „ĆWICZ... Witolda Sprężyckiego” (imię i nazwisko napisane były mniej okazale).
Kłótnia między Sprężyckim a Welinowiczem rozpoczęła się akurat wtedy, gdy kaligraf opisywał „Ćwiczenia polskie” kolegi. Sprężycki rzekł wtedy, że podobno Mickiewicz miał bardzo brzydki charakter pisma. Na to Welinowicz odpowiedział, że w takim razie nie był geniuszem. Dla Sprężyckiego było tego zbyt wiele - nie mógł pozwolić, by ktoś obrażał Mickiewicza. Nazwał więc kolegę „czwartym od końca” (rzeczywiście, nie należał Welinowicz do prymusów) i dodał, że do kaligrafii nie trzeba wielkiego rozumu. Welinowicz - spokojny i łagodny - nie uniósł się ani się nie obraził, postanowił po prostu nigdy więcej nie podpisywać zeszytów Sprężyckiego.
Drugim klasowym artystą był barczysty Konopko, chłopak pochodzący ze wsi. Podobnie jak Welinowicz także i on znajdował się na samym końcu klasowej listy uczniów (pod względem wyników), ale za to obdarzony był szczególnym talentem rysowniczym. Koledzy nieustannie prosili go o mniejsze i większe rysunki, a on z radością spełniał ich prośby.
Relacja Welinowicza z Konopką nie była najlepsza - obaj odnosili się do siebie z niechęcią i pogardą, dyskredytując sztukę uprawianą przez rywala.
W klasie byli także inni artyści. Zaliczano ich jednak do tych mniejszego formatu. Hefajstos (nazwany tak od tego, że kulał na jedną nogę) nie miał sobie równych w temperowaniu piór. Swojej pracy nie wykonywał on jednak dla idei. Za każde zaostrzone pióro pobierał stałą opłatę - bułkę. Swoimi umiejętnościami zyskał sobie również sympatię nauczycieli. Innym przykładem szkolnego artysty był Olszewski. Ten rudy chłopak uczniem był niezbyt pojętnym. Nie miał jednak sobie równych w wykonywaniu piłek do gry. Stworzone przez niego parcianki, krowianki, zwijanki, dętki (czarne i białe) i lanki były obiektem pożądania większości uczniów. W takiej sytuacji zmonopolizował Olszewski handel, sprzedając piłki oraz produkty uboczne ich produkcji, m. in. strzelającą gumę.
Klasowa hierarchia artystów wyglądała następująco: wielbiony Konopko, chwalony Welinowicz, lubiany Hefajstos i opłacany Olszewski.
VII. Nauczyciel starej daty
Był niezwykle upalny dzień. Uczniowie szukali najróżniejszych sposobów, by jakoś się ochłodzić. Nie inaczej było z panem Skowrońskim, nauczycielem języka polskiego. Stary i nieco otyły mężczyzna również mocno odczuwał temperaturę. Nic więc dziwnego, że zupełnie nie myślał o lekcji. Zamiast nauczać, wydobył starą książkę i swoim podniosłym głosem zaczął czytać sielski poemat.
Wsłuchawszy się w słowa nauczyciela, Sprężycki niemalże stracił kontakt z rzeczywistością. Nie myślał już o tym, że mu gorąco, lecz spacerował duchem po pięknych łąkach, słuchając pasterskiej muzyki. Ale po chwili nauczyciel zmienił nastrój. Tym razem sięgnął po wiersz elegijny, czytając: Płynie ze mną w kraj nieznany — / Żegnam was, młodości dnie! W klasie zapanował refleksyjny nastrój. Wagę tych słów ponownie najbardziej odczuł Sprężycki, który wieczorem dzielił się nimi z domownikami.
Skowroński był wyjątkowym nauczycielem, człowiekiem pozwalającym uczniom poznać potęgę słów, potrafiącym wyzwalać w nich przeróżne nastroje. Kochał on swoich podopiecznych, dbał o ich wszechstronny rozwój, ale jeszcze bardziej kochał swój przedmiot. Szczególnie umiłował wiek XVIII i pierwsze lata XIX.
Z wyjątkiem kilku głąbów nieustannie żujących chleb cała klasa bardzo poważnie traktowała lekcje języka polskiego. Uczniowie chętnie czytali, z radością uczyli się tekstów na pamięć. Sprężycki dokładał wszelkich starań, by zadowolić nauczyciela, choć nigdy w pełni mu się to nie udawało. Jeden tylko Kucharzewski posiadł ten niezwykły dar wspaniałej recytacji. Innym chłopcom obca była zazdrość - każdy uczył się z umiłowania przedmiotu.
Sprężycki najbardziej cenił poezję Karpińskiego, Krasickiego i Naruszewicza. Często rozmawiał o niej z Dembowskim, swym przyjacielem i powiernikiem. Któregoś dnia Dembowski zawołał Sprężyckiego do „pustelni” (leżące nad brzegiem Narwi miejsce między spichrzami, w którym chłopcy mogli rozmawiać, czytać, łowić ryby i grać w piłkę). Tam pokazał mu zawierający „Konrada Wallenroda” i „Dziady” tom twórczości Mickiewicza. Obaj długo czytali, obaj byli zachwyceni. Dembowski stwierdził, że dzieła romantyka poruszają go znacznie bardziej niż klasycystyczne utwory przywoływane przez Skowrońskiego. Sprężycki wziął nauczyciela w obronę i na przykładzie owoców pokazał, że istnienie lepszych odmian wcale nie oznacza, że te mniej lubiane należy wyrzucić. W końcu Dembowski przyznał mu rację.
I chodzili tak Sprężycki z Dembowskim, rozmawiając o poezji, zaczytując się literaturą. Któregoś dnia wymianę zdań przerwał im głośny dzwon kościelny. Niebawem Kozłowski przyniósł informację, że Skowroński zmarł. Wszyscy przypomnieli sobie wtedy tekst jednego z utworów (nikt nie wiedział, kto był jego autorem): Kiedy oczy śmierć zaciemni, / Lnianej płachty będzie dość… / W czterech deskach… w sążniu ziemi… / Dobrze się ten wyśpi gość…
VIII. Dawid i Goliat
Kucharzewski był klasowym olbrzymem. Wrońskiego nazywano z kolei kurczątkiem. Któregoś dnia gigant spotkał w drodze do szkoły Wrońskiego, a że ten po niedawnej chorobie ledwo szedł, wziął go do teczki i przyniósł na lekcje.
Na wydarzenie to zareagował profesor Luceński, który porównał obu chłopców do Dawida i Goliata. Następnie nauczyciel wziął ich do tablicy i nakazał przetłumaczyć zdanie: Koń mego sąsiada zjadł żonę starego jenerała. Kucharzewski nie podołał zadaniu, gdyż wybuchnął śmiechem i uważał całe zajście za niemożliwe. Wroński natomiast doskonale dał sobie radę, a w dowód uznania otrzymał od profesora porcyjkę tabaki. W ten sposób Dawid uciął głowę Goliatowi.
Upały nie służyły Kucharzewskiemu, który czas spędzał przeważnie na łonie natury lub przy rozmaitych pracach. Na lekcji religii nie potrafił opowiedzieć o Mojżeszu, a prowadzony przez klasowych podpowiadaczy palnął kilka głupstw. Kiedy uczniowie wyjaśnili księdzu, że Dawid uciął głowę Goliatowi, ten zwrócił się w żartach do Wrońskiego, by oddał Filistynowi najważniejszą część ciała. Chłopak zaczął wtedy zastanawiać się, jak to zrobić, co ponownie przysporzyło śmiechu całemu towarzystwu.
W obliczu zbliżających się egzaminów wszyscy uczniowie porzucili gry i zabawy, koncentrując się na nauce i zaliczeniach. Podobnie uczynił Kucharzewski - dla niego rozbrat z Narwią i jej atrakcjami był szczególnie trudny. Być może stanowił nawet większe wyzwanie niż nauka łacińskiej gramatyki, z którą pomógł mu Wroński. Tak, ten oto klasowy kurczaczek przedstawił olbrzymowi, urodzonemu deklamatorowi krótki wierszyk pozwalający zapamiętać wyjątki gramatyczne. Dzięki temu Kucharzewski otrzymał piękną piątkę. Radości nie było końca.
Ale na tym nie skończyły się trudności, na które natrafił Kucharzewski. Kolejne wyzwanie stanowiła dlań arytmetyka. I tym razem z pomocą przyszedł mu Wroński, co zaowocowało efektowną czwórką z plusem. Od tego momentu chłopcy stali się nierozłączni. Dawid pomagał Goliatowi i sam przy tym się uczył. Koniec roku szkolnego dla obu był wielkim triumfem. Wroński otrzymał nagrodę książkową, Kucharzewski list pochwalny.
Z wielką radością powitała pani Kucharzewska Wrońskiego, któremu w dowód wdzięczności przeznaczyła wybraną dynię ze swego ogródka (warzywa te były jej oczkiem w głowie). Pan Edward miał przyjść po nią jesienią.
W ten sposób spełniła się żartobliwa przepowiedź księdza, który mówił o ponownym przyprawieniu głowy Goliatowi przez Dawida.
IX. Stancje
Większa część uczniów leżącej w Pułtusku szkoły pochodziła ze wsi. W czasie roku szkolnego zatrzymywali się oni na stancjach. Miejsca te zorganizowane były w sposób hierarchiczny, a pieczę nad uczniami sprawowali piątoklasiści oraz niezamożne wdowy.
Stancje dzielono na dwa rodzaje - te z wiktem (a więc także z jedzeniem) oraz te bez wiktu. Chociaż panujące w nich warunki były różne, ich mieszkańcy - w przeciwieństwie do dzieci mieszkających u profesorów (wciąż przymuszanych do nauki) - zazwyczaj byli weseli i pełni chęci do życia.
Uczniowie będący na własnym wikcie przywozili z domów najrozmaitsze składniki i potrawy, które trzymali później w kufrach. To właśnie nad tymi skrzyniami rodziły się wspaniałe przyjaźnie oparte na fundamentach smacznych ciast i dań.
Jedną z pensji prowadziła pani Pórzycka. Trudnym do zrozumienia było, w jaki sposób mieściła się ona w kilku pokojach z całą zgrają uczniów, dwiema siostrami, siostrzenicą, dziewką służebną i niemałym stadkiem kur. Uczniowie szczególnie uciążliwi stawali się w czerwcu, gdy zbliżał się czas zaliczeń, a i pogoda robiła swoje. Gwaru i ciągłych psot młodych ludzi wielu nie mogłoby znieść, lecz pani Pórzycka uśmiechała się tylko i ciężko pracowała.
Stancje znajdowały się pod nadzorem zwierzchności szkolnej. Najcięższym przestępstwem, jakie popełniali uczniowie, było sięganie po alkohol i tytoń - zakazane i kuszące owoce. Podczas jednej z wizyt pan Salamonowicz, nauczyciel matematyki, nakrył mieszkańców stancji pani Pórzyckiej na piciu słodkich likierów i paleniu papierosów. Mimo interwencji właścicielki domu (poczęstowania profesora poziomkami i zwalenia winy na piec) pozostawił w księdze negatywny wpis, który w przyszłości mógł stać się przyczyną zamknięcia stancji.
W mieście znaleźć można było różne stancje. Jedna z nich wychowywała niemal samych przyszłych księży (właścicielka była tercjarką, tj. osobą świecką związaną z zakonem), inne pielęgnowały talenty artystyczne, udostępniając fortepiany itp. Niewiele było za to takich, w których czytano by prasę i mniej znane książki.
X. Kąpiele i katastrofy
Mieszkańcy Pułtuska nie potrafili sobie wyobrazić, że istnieją miasta ulokowane z dala od rzek. Okalająca miasto Narew tak mocno wrosła w ich świadomość, że ani dnia nie mogli spędzić bez jej dobrodziejstw. Rzeka była ich karmicielką, tworzyła krajobraz oraz dostarczała rozrywki. W zabawach przodowali zaś uczniowie, wśród nich szczególnie wyróżniał się Kucharzewski.
Klasowy Goliat zasłynął niezwykle brawurowym skokiem z koła młyńskiego. Nie bez trudu wspiął się na ruchomy element budowli, a następnie rzucił się w spienione fale unoszące się na powierzchni jednego z najgłębszych odcinków Narwi.
Wśród okolicznej młodzieży nie brakowało naśladowców Kucharzewskiego, lecz nikt nie potrafił mu dorównać. Na samym końcu wodnej hierarchii znajdował się zaś Piotruś Mieszkowski. Ileż to musiał napracować się nad nim Kozioł, by nauczyć go spokojnego dryfowania z pęcherzami pod ramionami. Poczciwy Piotruś bał się wody, wystarczyło, by dotknęła jego ud, a już krzyczał, że się topi.
Pewnego razu Piotruś ćwiczył sztukę pływania, a stojący na moście Kozioł nadzorował jego ruchy. Nagle Mieszkowski zniknął pod wodą, a przyjaciel, niewiele myśląc, rzucił się do wody. Nie mógł jednak zlokalizować przyjaciela. Desperacko wynurzał się i nurkował, aż poczuł, że łapią go skurcze. Z pomocą przyszedł im Kucharzewski. Po trzech minutach wyciągnął obu chłopców na brzeg i sam legł między nimi. Jego omdlenie było tylko chwilowe, ale Kozła i Mieszkowskiego długo przywracano do zdrowia.
Kucharzewski z miejsca stał się bohaterem. Zupełnie nie licowało to z jego naturą, gdyż nie lubił być wychwalany. Znad rzeki oddalił się do domu, by posiedzieć z mamą, zjeść rogaliki i wypić kawę. Następnego dnia inspektor stwierdził, że Kucharzewskiemu przyznany zostanie medal. Początkowo chłopak nie chciał się zgodzić, ale w końcu, spuściwszy wzrok, przystał na tę propozycję, dodając tylko, że nie może to wiele kosztować, gdyż jego matka jest bardzo uboga.
Największa tragedia rozegrała się nad Narwią w pewne styczniowe popołudnie. Lutek i Władek, synowie urzędnika Grąbczewskiego, zapadli się pod lód. Dzięki pomocy Niemców udało się ich wyłowić, ale młodszy z nich już nie żył. Lutek długo pozostawał w szpitalu, a los brata był przed nim ukrywany. Kiedy chłopak w końcu się ocknął, oznajmił, że Władek sam opowiedział mu, co się stało, i zalecił, żeby się o niego nie martwił. Stanąwszy na nogi, Lutek od razu poszedł do kościoła, a później na cmentarz.
XI. Dzień chrabąszczowy
Profesor Żebrowski sprawił uczniom ogromną przykrość, nakazując nauczyć się geografii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Było to prawdziwe morze do wypicia, a na dodatek pogoda zachęcała do zabawy. Nawet Sprężycki, któremu nauka zazwyczaj szła szybko i sprawnie, miał niemałe problemy. Nagle do jego pokoju wleciał brzęczący chrabąszcz. Chłopak momentalnie porzucił notatki, założył czapkę i wybiegł, by spotkać się z kolegami.
Następnego dnia wszyscy uczniowie przynieśli do szkoły tajemnicze pudełeczka. Nie mówili zbyt wiele, chwalili się tylko liczbą złapanych sztuk.
Pierwszą lekcją była łacina z profesorem Izdebskim. Nauczyciel nakazał zamknąć książki i zapowiedział, że tego dnia klasa skoncentruje się na koniugacyjkach i deklinacyjkach. Przywołany do tablicy został Smoliński, którego niewiedza stopniowo wyprowadzała Izdebskiego z równowagi. Kiedy zdawało się, że granica została przekroczona, Sprężycki oznajmił nauczycielowi, iż po jego fraku chodzi chrabąszcz. Uczeń poproszony został o zdjęcie owada, lecz zamiast spełnić życzenie profesora przyczepił jeszcze kilka. W końcu z pomocą przyszedł klasowy prymus, a uczniów wybawił dzwonek.
Następną lekcją była geografia. Żebrowski już na samym początku zajęć wywołał do tablicy Sprężyckiego. Uczeń, dość zmartwiony faktem, że w pamięci zostało mu jedynie 6 stanów, rzucił kilka błagalnych spojrzeń na kolegów. I już klasa wypełniła się chrabąszczami. Nauczyciel nakazał otworzyć okno, ale owady nie kwapiły się do opuszczania pomieszczenia. Te zaś, które już to zrobiły, szybko wracały z posiłkami przywiedzionymi z pobliskiego parku.
Podobnie minęły lekcje niemieckiego i kaligrafii. Profesor Effenberger - germanista - upuścił nawet okulary i rozlał kałamarz. Z kolei Łypaczewski - ekspert w zakresie kształtnego piania - sam dołączył do uczniów, by pozbyć się uciążliwych stworzeń zostawiających atramentowe ślady w zeszytach.
W ten sposób minęły przedpołudniowe lekcje. Nauczyciele i inspektorzy zastanawiali się, kto przyczynił się do inwazji owadów. Tymczasem uczniowie nie otrzymali zadania, a żaden z nich - mimo ogólnego nieprzygotowania - nie został ukarany pałką. A że była to środa, lekcji popołudniowe nie odbywały się.
Nawet ludzie dorośli, którzy dawno opuścili mury szkoły, z rozrzewnieniem wspominali dni chrabąszczowe. Niestety, każdej wiosny było ich nie więcej niż 3.
XII. Poeta
Następca Skowrońskiego okazał się być młodym, szczupłym i ufryzowanym mężczyzną. Od razu udało mu się ujarzmić chłopców, a uczynił to swoimi manierami, spokojem i uprzejmością. Profesor Chabrowski, bo tak się nazywał, prędko stał się jednym z ulubionych pedagogów.
W przeciwieństwie do Skowrońskiego nowy profesor niezbyt często mówił o klasykach oświecenia, chętnie sięgał za to po romantyków. Często wiersze wygłaszał z pamięci, a niekiedy z wydobytego z kieszeni zeszyciku. Jeśli tylko zdarzyło się, że recytował własne utwory, badawczo spoglądał na uczniów i dokładnie rejestrował ich reakcje, z wstydem i nieśmiałością przyjmując komplementy.
Któregoś dnia Chabrowski przyszedł do klasy i zapowiedział uczniom, że nie odbędzie się właściwa lekcja. Poprosił ich, aby głośno czytali „Pana Tadeusza”. W tym czasie chciał udać się na pocztę, gdzie na chwilę miał pojawić się wielki poeta. Wzbudziło to ciekawość uczniów, którzy zaczęli wypytywać o nazwisko twórcy. Był nim Władysław Syrokomla, autor m. in. „Margiera” i „Gawęd”.
Do lektury przystąpili Sprężycki i Kucharzewski. Treść poematu stała się tak plastyczna, że nawet najzagorzalsi przeżuwacze słuchali z fascynacją.
Minęło trzydzieści minut. Sprężycki nie mógł już wysiedzieć w klasie, jego myśli wciąż zwrócone były w stronę Syrokomli. Pokonawszy strach, postanowił on opuścić szkołę i przyjrzeć się poecie. Musiał jeszcze mieć na uwadze dobro Chabrowskiego.
Sprężycki sprawnie przemierzał ulice miasteczka, gdy w pewnym momencie dostrzegł charakterystyczną bryczkę pocztową. Na niej siedział mężczyzna w średnim wieku, który ubrany był w ciemno-zielony płaszcz. Jego długie włosy opadały na przykurczone ramiona. Wyglądał, jak gdyby dławił go jakiś ciężar.
Inaczej wyobrażał sobie Sprężycki poetę. Utożsamiał go z potężną, ciskającą gromy postacią. Jednak kiedy bryczka zrównała się z uczniem, a spojrzenie jej pasażera padło na Sprężyckiego, chłopak poczuł coś niezwykłego - głębię, ciepło i przenikliwość wzroku poety.
Sprężycki długo jeszcze stał, wpatrując się w odjeżdżającą bryczkę, długo też pamiętał szczególny uśmiech poety.
XIII. Chora noga
W lutym Sprężycki nieszczęśliwie zwichnął nogę w kostce. Kontuzję tę leczono tak nieudolnie, że omal nie doszło do amputacji. Obyło się jednak bez tego, lecz od trzech miesięcy chłopak leżał w pokoju, nie mogąc swobodnie się poruszać.
Wizytę złożył mu Dembowski, który przyniósł ze sobą sporą wiązkę majowego bzu. Wraz z przyjacielem i kwiatami do łóżka cierpiącego przyszła wiosna. Nastał też czas na szkolne opowieści. Przytaczał Dembowski rozmaite historie - o chrabąszczach, psikusach i zmartwionych losem Sprężyckiego nauczycielach. Szczególnie dopytywał o niego Chabrowski, który zamierzał nawet odwiedzić ucznia i zabawić go nieco czytaniem. Wiadomość ta uradowała Sprężyckiego. Słuchając dalszych historii, odczuwał coraz większy smutek. Chciałby przecież iść już do szkoły i samemu brać udział w tych wszystkich wydarzeniach.
Dembowski zapytał przyjaciela, czy może jakoś mu pomóc. Stwierdził nawet, że może mu coś przeczytać. Wtedy Sprężycki wydobył spod pościeli książkę („Rinaldo Rinaldini” - powieść Vulpiusa). Było jednak zbyt ciemno, by czytać - lekarz zalecił rodzinie skoncentrowanie się na pełnym wyciszeniu chorego. Lecz pod nieobecność bliskich Sprężycki zalecił koledze podniesienie rolet i wpuszczenie odrobiny świeżego powietrza.
Dopiero światło dzienne odsłoniło zmiany, jakie w wyglądzie Sprężyckiego wywołała choroba. Widząc oblicze przyjaciela, nie powstrzymał się Dembowski od negatywnej oceny jego oblicza. Następnie przystąpił do lektury. Chłopcy długo pasjonowali się perypetiami głównego bohatera, a pewnym momencie Sprężycki stwierdził, że powinni zorganizować teatr i wystawić sztukę o Rinaldzie Rinaldinim.
Od słowa do słowa przypomnieli sobie koledzy o swym wielkim sekrecie. Była nim trucizna ukryta pod kamieniem w odległym zakamarku zamkowego ogrodu. Sprężycki i Dembowski sami nie wiedzieli, po co im ta substancja, lecz czytając powieści spod znaku płaszcza i szpady odnotowali, że każdy szanujący się bohater powinien mieć jakąś truciznę. W ich specyfiku mieściły się sok z pokrzywy, rozgniecione pająki i stonogi, tłuczone szkło oraz rtęć. Poza nimi nikt o nim nie wiedział, nikt nie znał też jego lokalizacji.
Flakonikowi towarzyszyła także inna tajemnica. Otóż matka Dembowskiego, dostrzegłszy brak naczynia, posądziła o jego kradzież służącą. Dziewczyna dowiodła swej niewinności, a dochodzenie przerzucono na Bronka. Nie wiadomo, w jaki sposób odsunął on od siebie te domniemania, lecz na pewno znalazł się między młotem a kowadłem. Nie wypadało mu przecież kłamać, ale nie mógł również złamać obietnicy złożonej Sprężyckiemu.
Oprócz trucizny posiadali przyjaciele jeszcze inne sekrety. Kiedyś stworzyli szyfrowany alfabet, którym pisali do siebie listy, a później podjęli nawet próbę wykreowania własnego języka. Nierzadko nawet rodzeni bracia nie darzyli się takim uczuciem, jakie było między Sprężyckim i Dembowskim.
Choroba i towarzyszący jej ból coraz bardziej osłabiały Sprężyckiego. Nadeszły bezsenne noce, w czasie których chłopak pocił się, czekając na sen. Czuł się wtedy bezgranicznie samotny. Dowiedziawszy się o tym, bywał u niego Dembowski aż do północy.
W domu Sprężyckich pojawiali się kolejni lekarze i specjaliści, ale nikomu nie udało się nic wskórać. Któregoś dnia Bronek przyszedł zalany łzami. Tłumaczył to otrzymaniem trzeciego tomu „Nędzników”, lecz chory przeczuwał, że prawdziwy powód smutku był inny.
Któż wie, co stałoby się, gdyby nie wizyta lekarza homeopaty. Zastosował on zupełnie odmienne metody leczenia: kazał wpuścić do pokoju światło i powietrze, zerwał z wszelkimi dietami i innymi obostrzeniami. Wkrótce poprawa była widoczna. Jak powiedział Dembowski, uratowane zostały dwie nogi. Bronek, wiedząc o możliwości amputacji nogi, przyrzekł bowiem przy kamieniu, pod którym ukryta była trucizna, że jeśli jego przyjaciel straci nogę, wtedy sam obetnie swoją.
XIV. Szkoła i klasztor
W samym środku wielkiego gmachu, który jednym końcem przystawał do kościoła ojców benedyktynów, znajdowały się wielkie masywne drzwi. Oddzielały one dwie części - tę należąca do uczniów i nauczycieli oraz tę będącą w posiadaniu klasztoru.
Chociaż szkoła i klasztor współdzieliły budynek, niemalże nigdy nie można było dostrzec niebieskiego mundurku lub ciemnego fraku po stronie zakonnej, a i sutanny były rzadkim widokiem w drugiej części. Wyjątkami byli udzielający lekcji religii ksiądz prefekt oraz profesor Izdebski, nauczyciel łaciny. Wędrówki swoje tłumaczył pedagog koniecznością konsultacji szczególnie trudnych ustępów łacińskich arcydzieł, lecz nie był tajemnicą fakt, że najbardziej cenił klasztorne wino i tabakę.
Nieopodal potężnych drzwi znajdowała się kuchnia klasztorna, w której królował stary Francuz otoczony przez grono kuchcików. Ilekroć uczniowie, wychodząc na dziedziniec, mijali to niezwykłe królestwo, tyleż razy ich nozdrza drażnione były wyjątkowymi aromatami. Jeden z chłopców marzył wówczas o rozpoczęciu życia w zakonie.
Niekiedy, gdy na lekcji panował spokój, do sal dobiegały nuty organów. Nawet najwięksi rozrabiacy siedzieli wówczas cichutko. Szczególne wrażenie muzyka ta wywierała na Sprężyckim, który zupełnie zapominał o otaczającym go świecie.
Na środku placyku oddzielającego dziedziniec szkolny od wewnętrznego, przeznaczonego dla zakonników, znajdowała się wielka pompa. Z rzadka dostrzec można było wokół niej kilka mundurków. Uczniowie nieczęsto pojawiali się tam w celu ugaszenia pragnienia, przeważnie chowali się tam przed lekcjami lub palili papierosów. Nowicjuszy często straszono, że woda z pompy jest zimna, ponieważ płynie pod kościelnymi piwnicami, gdzie przechowywani są zmarli.
Niezwykle interesującym miejscem był ogród klasztorny. Uczniowie mogli wejść do jego „przedsionka”, kiedy wysyłani byli po owoce do ogrodnika. Dalej dostęp mieli tylko ci, którzy pozostawali w zażyłych relacjach z opiekunem roślin. Kilkukrotnie udało się to Sprężyckiemu. Mógł on wtedy obserwować mnichów oraz eksplorować tajemniczy świat drzew i krzewów. Raz tylko zdarzyło mu się zostać dostrzeżonym przez księdza prefekta. Podał się wówczas za brata Jaśka (ogrodnika). Gdy duchowny stwierdził, że Jasiek ma tylko siostrę, Sprężycki czmychnął do budki ogrodnika, przebrał się i opuścił ogród. Nie tyle obawiał się, że go rozpoznano, co brzydził się swoim kłamstwem. Dlatego też następnego dnia postanowił iść do księdza i wszystko mu wyznać. Prefekt udzielił mu absolucji, a po krótkiej nauce wręczył mu piękną gruszkę i jeszcze raz przestrzegł ucznia, aby ten nie pchał się tam, gdzie go nie proszono.
Lekcja udzielona przez księdza nie była dla Sprężyckiego łatwa. Jakże przecież mógł odmówić sobie odwiedzania tajemniczych miejsc?
Jednym z najciekawszych punktów w całym mieście była mieszcząca się na pobrzeżu Narwi pustelnia księdza Siennickiego. O duchownym opowiadano różne rzeczy, m. in. to, że bardziej od ludzi umiłował księgi, przez co nie odzywa się nawet do braci zakonnych. Bliżej znający go wiedzieli, iż należał on do najlepiej wykształconych mieszkańców Pułtuska, a korespondencję prowadził z myślicielami z całego świata.
Sprężycki szanował księdza Siennickiego i wcale nie zamierzał pchać się, gdzie go nie proszą. Miał jednak problemy z opanowaniem ciekawości - pragnął zobaczyć pustelnię. W końcu udało mu się tam dostać, a uczynił to najprostszym z możliwych sposobów - wszedł przez niedomkniętą furtkę. Wewnątrz krainy Siennickiego podziwiał uczeń dziką przyrodę i wspaniałe księgi. Nagle dostrzegł księdza karmiącego dzikie ptactwo. Przejęty tym widokiem zapomniał o ostrożności i spłoszył stado. Mieszkaniec pustelni szybko zrozumiał, co się stało.
Już po chwili Sprężycki przepytany został z dekalogu i przykazań kościelnych. Rozgniewany Siennicki szybko się uspokoił, a gdy dowiedział się, że chłopca sprowadziła doń ciekawość, nawet się uśmiechnął. Uczeń wyraził podziw dla wspaniałych ptaków, z którymi ojciec żył w harmonii. Duchowny wręczył mu wtedy księgę o świętym Franciszku, nakazawszy mu ją zatrzymać. Obaj chwilę jeszcze rozmawiali, a na pożegnanie mnich jeszcze raz uczulił chłopca, by ten szanował innych. Następnie poprosił go o modlitwę i pożegnał go, uczyniwszy na jego czole znak krzyża.
Sprężycki wracał do domu zamyślony. Postanowił, że nigdy nikomu nie opowie o wizycie w pustelni. Księdza Siennickiego zapamiętał na zawsze.
XV. Kuracja mleczna profesora Jastrebowa
Sprężycki ćwiczył recytację ody „Bóg” autorstwa Dierżawina, gdy odwiedził go Dembowski. Wizyta ta sprawiła gospodarzowi radość, gdyż nauka nie szła mu najlepiej. Z żalem opowiedział koledze, że nauczyciel rosyjskiego patrzy na niego z niechęcią po tym, jak po imieninach matki przyszedł do szkoły w nowym mundurze i wypastowanych butach. Nowy strój najwyraźniej nie spodobał się nowy strój ucznia, gdyż ironicznie nazwał go elegancikiem.
Jastrebow, nauczyciel rosyjskiego, nie był lubiany ani przez uczniów, ani przez nauczycieli. Odstręczał od siebie osobowością i obyczajowością obcą Polakom. Uwielbiał naturę i wszystkim zalecał zgodne z nią życie. Za najlepsze pożywienie uważał chleb razowy, mleko i wodę, resztę uważał za zbędne luksusy. Nade wszystko kochał on Rosję, a od Polaków stronił.
Lekcje Jastrebowa nie były przez uczniów lubiane. Nie wymagał on wiele, zawsze wpisywał trójki. Dlatego młodzież nie uczyła się, a kiedy miała głośno czytać rosyjskie wiersze, wyczekiwała momentu zaśnięcia pijącego mleko profesora i wymieniała otrzymaną książkę na jakąś polską, bardziej zajmującą.
W końcu nadszedł czerwiec. Przed Sprężyckim stało niełatwe zadanie wyrecytowania wiersza w obecności licznych gości, wśród których byli m. in. burmistrz, naczelnik powiatu z rodziną oraz wysoko postawieni urzędnicy.
Sprężycki męczył się z tekstem, gubił i odnajdował sens, krzyczał i piał. Jego deklamacja wywarła na zgromadzonych znaczne wrażenie, ale głównie dlatego, że szkoda było im postawionego w trudnej sytuacji młodzieńca. Sam Jastrebow, który jako jedyny zdawał się rozumieć poezję Dierżawina, był na akademii nieobecny. Dzień wcześniej rozpoczął kurację mleczną i w szkole po prostu się nie pojawił.
W końcu nastały wakacje. Zgodnie z panującym zwyczajem nauczyciele zadali uczniom nietrudne prace pisemne na ten okres. Wszyscy udostępnili już tematy, jeden tylko Jastrebow tego nie uczynił. Wysłany został do niego Sprężycki. Dotarłszy do mieszkania profesora, dowiedział się on, że nauczyciel przebywa w ogrodzie. Tam spotkał go siedzącego na trawie, recytującego wiersze i pijącego wódkę. Obok stał też dzban zsiadłego mleka oraz bochen razowego chleba. Zauważywszy ucznia, nauczyciel - wyraźnie podpity - krzyknął: Satana! Satana! W obliczu takiej reakcji Sprężycki uciekł z ogrodu, nie uzyskawszy tematu prac. Jastrebow nadal siedział na trawniku, recytując Dierżawina.
XVI. Mali bohaterowie
Zmęczeni grą w piłkę chłopcy zaznawali beztroskiego odpoczynku. W grupie rej wiedli Kozłowski, Dembowski i Sitkiewicz. Nagle padła propozycja nocnej wyprawy na cmentarz. Wysunął ją Kuszkowski, uczeń wyższej klasy, który miał naturalną przewagę nad młodszymi kolegami.
Przez chwilę trwała rozmowa o modlitwach i duszach, a Petrykowski (szczególnie zainteresowany sprawami religijnymi) doradził, aby przed wejściem na cmentarz wypowiedzieć trzykrotnie formułkę proszącą Boga o wieczny spoczynek dla dusz. Sam dodał, że pewnego dnia, kiedy był na wsi, przeleciała obok niego bielutka dusza.
Kuszkowski był niemal pewny, że nikt nie odważy się wyruszyć na tę niebezpieczną eskapadę. Mylił się, gdyż Kozłowski oznajmił chęć dowiedzenia swej odwagi. Jako następny zgłosił się Radzicki. Chłopak nie zamierzał iść na cmentarz, ale oświadczył, że dwukrotnie przepłynie Narew w najszerszym miejscu, trzymając na głowie ubranie w taki sposób, aby się ono nie zamoczyło (a była to trudna sztuka, może nawet sam Kucharzewski by tego nie umiał). Następnie przemówił Bellon, który zaprosił kolegów do oglądania jego wyjątkowego skoku z huśtawki. Kuszkowski oznajmił, że honor klasy został ocalony.
Wśród kandydatów na bohaterów nie znalazł się jednak Witold Sprężycki. Chłopak niedawno wstał z łóżka po ciężkiej chorobie, a lekarz zalecił mu nie chodzić zbyt wiele i nie mówić zbyt głośno. Ale i on chciał dokonać czegoś bohaterskiego. W jego głowie narodził się już plan.
Zapadł wieczór. Chłopcy rozeszli się do domów. Sprężyckiego odprowadził Dembowski, który przestrzegł go, aby nie zrobił żadnego głupstwa. Witold uspokoił przyjaciela, a dotarłszy do swego pokoju, zasiadł przed biurkiem i sięgnął po książki.
Minęło kilka tygodni pracy wypełnionej egzaminami. W tym czasie bohaterka ekipa ani razu nie spotkała się w pełnym składzie. Ale czas sądu minął i już wkrótce miasteczko pogrążyło się w wakacyjnej senności.
Chłopcy ponownie spotkali się w wyznaczonym miejscu nad Narwią. Kuszkowski, który skończył już szkołę, pojawił się w charakterze arbitra. Jako pierwszy musiał dowieść swego bohaterstwa Kozłowski. Oświadczył, że cmentarz nocą odwiedził, a dowodami na to są zeznania grabarza i stróża. Mężczyźni wzięli Kozła za złodzieja, srodze go obili i wyznaczyli grzywnę za zdeptane kwiatki. Następnie przyszła pora na Radzickiego. Chłopak przepłynął Narew, ale tylko raz. Gdy wracał, złapały go skurcze, a z wody wyciągnął go pewien mężczyzna. Niefortunnego uczniaka nie chciano uznać za bohatera, toteż oznajmił on, że teraz powtórzy swój wyczyn. Wszystkiemu przysłuchiwał się Kucharzewski, ekspert w sprawach pływania. Olbrzym bardzo zdenerwował się, słysząc słowa pierwszoklasisty. Doskonale znał miejsce wybrane przez Radzickiego i wiedział, że nawet najtęższy pływak będzie miał tam problemy, gdyż silny nurt unosi nawet kamienie. Kuszkowski zamknął sprawę. Bellon także dokonał obiecanego czynu i skoczył z huśtawki. Na swoje nieszczęście zwichnął rękę, a zapytany oświadczył, że nie powtórzyłby już tego wyczynu.
Kuszkowski chciał już pożegnać się z uczniami, gdy przypomniano mu, że nie zapytał Sprężyckiego o to, jak mu poszło. Witold wyjął czerwoną książkę - nagrodę dla najlepszych uczniów - i pokazał ją kolegom. Z całej szkoły tylko 10 chłopców otrzymywało taki upominek, reszta musiała zadowolić się listami gratulacyjnymi. Początkowo na nikim nie zrobiło to wrażenia, lecz przemowa Dembowskiego, który uświadomił kolegom, że Sprężycki przez 5 miesięcy walczył z paskudną chorobą, a mimo to otrzymał nagrodę, zmieniła nastawienie.
Jeszcze raz przemówił Kuszkowski. Najpierw podał on swoją definicję bohaterstwa - Podług mnie, panowie, bohaterstwo jest to taki czyn, który z trudem i niebezpieczeństwem wykonany, przynosi rzetelną korzyść albo samemu wykonawcy, albo innym. Zapytuję teraz panów: jaką korzyść przynieść mogłoby komukolwiek - a następnie wyliczył faktyczne i potencjalne efekty działań uczniów.
I tym sposobem bohaterem został Sprężycki, który uratował honor klasy. Nie wsłuchiwał się on jednak w słowa kolegów, gdyż pobiegł do domu pograć w otrzymane od ojca kręgle.
XVII. Nowy zwierzchnik
Już przed rozpoczęciem roku szkolnego wiedziano, że surowy inspektor, którego nazywano Madejem (od pojawiającego się w legendach zbójnika), opuści szkołę. Na temat tego faktu krążyło wiele plotek przypisujących urzędnikowi okrucieństwo i niechęć do uczniów. Prawda zdawała się jednak być o wiele bardziej prozaiczna - inspektor po prostu stawał się coraz starszy.
W pierwszy miesiącach szkoły Madej wciąż pełnił swoje obowiązki, czekając na zastępcę. Ale nic w szkole nie było takie jak dawniej - uczniowie czuli się swobodniej, nie obawiali się gniewu inspektora.
Niebawem przedstawiono nowego inspektora - pana Wiśnickiego z Radomia. Jeden z uczniów, który przebywał niegdyś w okolicach tego miasta, oznajmił, że będzie to nowy Neron (uosobienie despotyzmu). Kiedy jednak Wiśnicki stał obok dawnego inspektora, widać było, że są ludźmi ulepionymi z innej gliny. Nowy opiekun patrzył na uczniów życzliwym wzrokiem, uśmiechał sie i zachowywał naturalnie. Szybko zapomnieli wszyscy o Madeju, gorąco witając Wiśnickiego.
Tego samego dnia, kiedy przybył nowy inspektor, zwołany został wiec starszyzny. Uczniowie chcieli pożegnać Madeja kocią muzyką, ale od tego zamiaru odwiódł ich Sprężycki, podkreślając, że takie zachowanie sprawi przykrość Wiśnickiemu. Wszyscy przyznali mu rację.
Pod rządami nowego inspektora wiele się zmieniło. Najpierw zaprzestano stosowania kar cielesnych, a kulawy Szymon, ciężką ręką wypełniający polecenia Madeja, także opuścił szkołę. Jego miejsce zajął Jan, inwalida, weteran wojen i powstań. Siwy mężczyzna szybko zyskał ogromną sympatię uczniów, którzy wprost kochali jego opowieści z frontu. No i dzwonek dzwonił jak gdyby radośniej.
Wiśnicki nigdy nie krzyczał, a wszelkie spory pragnął rozwiązywać pokojowo. By zwalczyć plagę nałogu tytoniowego, zaopatrzył Jana w papierosy. Uczniowie mieli je otrzymywać pod warunkiem, że palić będą na ogólnodostępnym dziedzińcu. Połakomił się na to tylko jeden chłopak, który szybko został wyśmiany przez rówieśników.
Był nadto Wiśnicki doskonałym pedagogiem. Nie zanudzał uczniów ogromem informacji, ale często pokazywał różne ciekawostki i wiele z nimi rozmawiał. Dzięki temu niebieskie mundurki uwielbiały geografię i przyrodę.
Jednego tylko nie lubił Wiśnicki - donosicielstwa. Gdy pewnego razu rozbito szybę w klasie, a do jego gabinetu zawitał Baranowski ze świeżym donosem, tak zręcznie poprowadził rozmowę, że Baran poczuł się zagrożony karą (oznajmił mu, że był donos także na niego). Wtedy chłopak wycofał oskarżenia.
Zmieniła się szkoła pod rządami Wiśnickiego. Było radośniej, cieplej i bardziej moralnie. Uczniowie chętnie przekraczali drzwi budynku, a Jan nigdy nie musiał czekać na maruderów.
XVIII. Ostatnie zebranie
Pan Pawlicki, dzierżawcza ogrodu zamkowego, który mieszkańcy Pułtuska uczynili publicznym (bez podstawy prawnej), drżał od samego rana. Nie lubił, kiedy ktoś składał wizytę w ogrodzie przed południem, często nie mógł wówczas doliczyć się owoców, warzyw i kwiatów. Szczególnie martwili go młodzi uczniowie o mocno destrukcyjnych zapędach. A do ogrodu właśnie zbliżało się sporo mundurków.
Mylił się jednak Pawlicki, myśląc, że to knoty. Ogród odwiedzili piątoklasiści, którzy już następnego dnia opuścić mieli szkołę. Celem tego ostatniego spotkania było odkrycie przed kolegami tajemnic przyszłego życia.
Jako pierwszy przemówił Ossowski, jeden z lepszych uczniów. Pragnął on kształcić się dalej, lecz przed tym powstrzymywała go bieda. Dlatego postanowił przez jakiś czas udzielać korepetycji, a zarobiwszy odpowiednią kwotę zapisać się do gimnazjum, później może na uniwersytet.
Bonuś Smoliński chciał zostać weterynarzem. Kozłowski widział przed sobą życie dbającego o las leśniczego. Sitkowski nie zamierzał kontynuować nauki, wolał rozejrzeć się za pracą, najlepiej na stanowisku mierniczego. Bellon rozważał z kolei wybór między garbarnią ojca, której miałby być kiedyś zarządcą, a pracą z wujkiem, artystą-malarzem. Właszczuk, syn rzemieślnika, wybrał dla siebie zawód urzędnika w kancelarii, a Petrykowski postanowił zostać duchownym. Piotruś ugrzązł natomiast w czwartej klasie i nijak nie mógł jej ukończyć. Reszta wracała do wiejskich gospodarstw, by pomagać rodzinom.
Wielu uczniów zabrakło na ostatnim spotkaniu. Dembowski od roku chodził do gimnazjum w Warszawie. Konopka i Welinowicz przepadli bez śladu, a Hefajstos zmarł w trzeciej klasie. Kataryniarz-Olszewski przeniósł się z kolei na targ, gdzie wcielał w życie swoje talenty handlowe.
Wszyscy zapomnieli o trzymającym się z boku Sprężyckim. Oświadczył on, że dla niego nauka dopiero się zaczęła, a satysfakcję przyniesie mu dopiero dyplom uniwersytecki, choć i to może okazać się niewystarczające.
Resztę czasu spędzili koledzy na śpiewach i wesołych rozmowach.
Plan wydarzeń:
1. Dzwonek szkolny
a. Opis jesiennego krajobrazu Pułtuska.
b. Jak wyglądało życie w szkole?
c. Dzwonek, który budził Mateusza Sarbiewskiego, a być może towarzyszył także księdzu Piotrowi Skardze i księdzu Jakubowi Wujkowi.
2. Knot
a. Pierwszy dzień szkoły.
b. Kłopoty Piotrusia Mieszkowskiego.
c. Pomoc Karola Kozłowskiego.
d. Przyjaźń chłopców.
3. „Zabacuł”
a. Sylwetka Księżopolczyka.
b. Historia Mosakowskiego.
c. Geneza przezwiska Księżopolczyka.
d. Choroba i śmierć chłopaka.
4. Prymus - lizus
a. Opis przywilejów prymusów.
b. Sprężycki - dotychczasowy prymus.
c. Ślimacki odbiera Sprężyckiemu prymusostwo.
d. Donosicielstwo Ślimackiego.
e. Przedwakacyjna zemsta uczniów.
f. Ślimacki przeniesiony do innej szkoły.
5. O chłopcu, co sypiał w trumnie
a. Sylwetka Wojtka Krystka, syna stolarza.
b. Podziw uczniów dla zdolności chłopaka.
c. Choroba chłopca.
d. Odwiedziny i pomyłka. Uczniowie, widząc Krystka śpiącego w trumnie, uznali go za martwego.
e. Pojawienie się Krystka w szkole i wyjaśnienie nieporozumienia.
6. Artyści Klasowi
a. Welinowicz - klasowy kaligraf.
b. Kłótnia Sprężyckiego z Welinowiczem.
c. Konopko - klasowy rysownik.
d. Wzajemna niechęć Welinowicza i Konopki.
e. Pozostali artyści - Hefajstos i Olszewski.
7. Nauczyciel starej daty
a. Skowroński - polonista uwielbiający poezję klasyczną.
b. Niesamowity dar recytacji, jakim obdarzony został pedagog.
c. Spotkanie Sprężyckiego z Dembowskim i rozmowa o poezji (romantyzm czy klasycyzm?).
d. Porozumienie przyjaciół, którzy prawie pokłócili się o twórczość Mickiewicza.
e. Kozłowski przynosi wiadomość o śmierci Skowrońskiego.
8. Dawid i Goliat
a. Kucharzewski i Wroński - Golat i Dawid.
b. Wydarzenie na lekcji francuskiego - Dawid ucina głowę Goliatowi.
c. Lekcja religii i zabawna przepowiednia księdza.
d. Zbliżają się egzaminy.
e. Wroński pomaga Kucharzewskiemu w nauce.
f. Przyjaźń staje się coraz silniejsza.
g. Dawid „oddał” Goliatowi Głowę.
9. Stancje
a. Opis uczniowskiego życia na stancjach.
b. Stancja pani Pórzyckiej.
c. Wizyta pana Salamonowicza i przyłapanie uczniów na piciu likieru.
d. Pani Pórzycka bagatelizuje problem.
e. Niezłomność nauczyciela.
10. Kąpiele i katastrofy
a. Rola Narwi w życiu mieszkańców Pułtuska.
b. Kucharzewski - najlepszy i najbardziej brawurowy pływak.
c. Kozłowski uczy Piotrusia Mieszkowskiego pływać.
d. Wypadek.
e. Kucharzewski ratuje kolegów, za co odznaczony zostaje medalem.
f. Smutna historia synów urzędnika Grąbczewskiego.
11. Dzień chrabąszczowy
a. Bzyczenie chrabąszcza rozprasza Sprężyckiego w czasie nauki geografii Stanów Zjednoczonych.
b. Wieczorne spotkanie kolegów.
c. Tajemnicze pudełeczka w szkole.
d. Owady dezorganizują lekcje.
e. Chłopcy idą do domu, nie otrzymawszy żadnego zadania.
12. Poeta
a. W szkole pojawił się profesor Chabrowski, następca Skowrońskiego.
b. Młody polonista rozbudza zainteresowanie uczniów romantyczną poezją.
c. Wiadomość o przejeździe przez Pułtusk Władysława Syrokomli.
d. Chabrowski opuszcza lekcję, by spotkać się z poetą.
e. Sprężycki podąża śladem nauczyciela.
f. Uczeń natrafia na jadącego bryczką poetę.
13. Chora noga
a. Zwichnięcie nogi przez Sprężyckiego.
b. Nieudane leczenie i komplikacje zdrowotne.
c. Odwiedziny Dembowskiego, przyjaciela Witolda.
d. Wspólne lektury.
e. Sekret chłopców (trucizna).
f. Coraz gorszy stan zdrowia Sprężyckiego.
g. Pojawienie się lekarza homeopaty i zastosowanie udanej terapii.
14. Szkoła i klasztor
a. Opis gmachu dzielonego przez szkołę i klasztor.
b. Zainteresowanie uczniów życiem zakonników.
c. Wizyta Sprężyckiego w ogrodzie (został przyłapany przez księdza prefekta).
d. Pustelnik Siennicki.
e. Witold Sprężycki nieproszonym gościem w pustelni.
f. Nauka udzielona przez Siennickiego.
15. Kuracja mleczna profesora Jastrebowa
a. Witold ćwiczy recytację ody „Bóg” autorstwa Dzierżawina.
b. Opis sylwetki profesora Jastrebowa, mężczyzny powszechnie nielubianego (miłośnika mleka, natury, alkoholu i rosyjskiej poezji).
c. Męki Witolda w czasie recytacji.
d. Sprężycki udaje się do Jastrebowa, by zabrać od niego zadania na czas wakacji.
e. Pijany nauczyciel przepędza ucznia.
16. Mali bohaterowie
a. Kuszkowski, uczeń wyższej klasy, zachęca młodszych chłopców do bohaterskich czynów.
b. Ustalenia.
c. Czas egzaminów.
d. Kozłowski zdaje sprawę z odwiedzin na cmentarzu.
e. Radzicki opowiada o nieudanej próbie podwójnego przepłynięcia Narwi w najtrudniejszym punkcie.
f. Bellon i jego skok z huśtawki.
g. Bohaterem zostaje Sprężycki, który pomimo pięciomiesięcznej walki z chorobą otrzymał nagrodę dla najlepszego ucznia.
17. Nowy zwierzchnik
a. Inspektor - zwany przez uczniów Madejem - przygotowuje się do opuszczenia szkoły.
b. Nowym inspektorem zostaje pan Wiśnicki z Radomia.
c. Zmiany w szkole.
d. Obowiązki woźnego przejmuje Jan, weteran powstania.
e. Coraz lepsza atmosfera.
f. Niechęć Wiśnickiego do donosicielstwa.
g. Szczęście uczniów.
18. Ostatnie zebranie
a. Spotkanie piątoklasistów w ogrodzie pana Pawlickiego.
b. Chłopcy zdradzają swe plany na przyszłość.
c. Wspomnienie nieobecnych.
d. Sprężycki oznajmia, że dla niego nauka dopiero się rozpoczyna.
Geneza problematyka „Prawiek i inne czasy” należy do najgłośniejszych utworów Olgi Tokarczuk. Opublikowana w 1996 roku powieść zapewniła młodej wówczas...
Streszczenie „Dzikie łabędzie” to baśń Hansa Christiana Andersena. Opowiada o królewnie Elizie i jej jedenastu braciach. Żyli oni szczęśliwie na dworze...
Streszczenie 1489 – 1867 W 1867 r. przeprowadzano właśnie remont ołtarza Wita Stwosza w Kościele Mariackim w Krakowie. Prace te podjęto prawie 400 lat po jego powstaniu....
Psalm 23 znajduje się w biblijnej „Księdze psalmów” i nosi tytuł: „Bóg pasterzem i gospodarzem”. Tytuł utworu wskazuje na jego symboliczne...
Pełen tytuł omawianej książki Stanisława Staszica to „Przestrogi dla Polski z teraźniejszych politycznych Europy związków i z praw natury wypadające przez...
Geneza Wojna trojańska należała do najpopularniejszych motywów wykorzystywanych przez artystów starożytnych. Korzystali z niego także twórcy średniowieczni...
Geneza „Ikar” to opowiadanie Jarosława Iwaszkiewicza które pierwszy raz opublikowane zostało w 1954 roku. Ma ono charakter na poły autobiograficzny odnosi...
„Gdy tu mój trup” to wiersz Adama Mickiewicza który zaliczany jest do grupy tzw. liryków lozańskich. Teksty te powstawały najprawdopodobniej...
Zmiażdż moje serce Boże jak zmurszałą ścianę to incipit „Sonetu XIV” Johna Donne’a w przekładzie Stainsława Barańczaka. Już pierwszy wers sugeruje...