Streszczenie
I
Zenon Ziembiewicz był postacią powszechnie znaną. Tragiczny i groteskowy koniec jego kariery sprawił, że mężczyźnie temu, który przemierzał miasto długim, odkrytym autem, zaczęto przyglądać się na nowo. A postrzegano go przecież jako człowieka porządnego i dobrze zorganizowanego, nawet mimo nieprzyjemnej przynależności politycznej.
Katastrofa, jaka zwaliła się na dom Ziembiewiczów, była czymś zupełnie niespodziewanym. Zastanawiano się nad jej przyczynami, motywami samego Zenona. Romans z podopieczną żony - Justyną Bogutówną - był rzeczą trudną do wyjaśnienia. Późniejsze zachowanie dziewczyny w biurze Ziembiewicza, jej histeryczne krzyki i słowa, że została przysłana od umarłych, a następnie przyznanie się do winy i aresztowanie - wszystko to wymagało wyjaśnienia.
W lokalnej prasie pisano niewiele. Niektóre pisma informowały o obłędzie Bogutównej, inne stan ten uznawały za symulowany. Wiadomo było jedynie, iż dziewczyna była córką pewnej wdowy, a po jej śmierci została sama. Trafiła wtedy na służbę do pewnej bardzo chorej osoby. Właśnie w tym czasie zainteresowała się nią pani Ziembiewiczowa, której protekcja zapewniła dziewczynie pracę w sklepie bławatnym, a następnie w cukierni Chązowicza, ale i tę posadę wkrótce odrzuciła.
Sam Ziembiewicz był synem Waleriana Ziembiewicza, przedstawiciela rodziny szlacheckiej, rządcy folwarku w Boleborzy, męża Joanny z Niemerów. Interesy ojca nie szły dobrze, lecz mężczyzna chlubił się głównie faktem, iż potrafił zreperować każdy przedmiot. Miał przy tym pewną wadę - często popełniał grzech lubieżności. Przepraszał wtedy żonę, klękając przed nią, a otrzymawszy przebaczenie, sięgał po alkohol, co kończyło się kolejnym wybuchem erotyzmu. Walerian Ziembiewicz kochał jednak towarzyszkę swego życia, także i młody Zenon zajmował w jego sercu ważne miejsce. Mimo to nie udało mu się zgromadzić wielkiej fortuny - nie był z tych, którzy kręcą się wokół interesów i trzymają się pańskich klamek.
Do Boleborzy Zenon wracał z miasta na święta i wakacje, wioząc bardzo dobre oceny. Każdego roku miejsce to stawało mu się jednak coraz bardziej obce. Młodość Zenona nie była łatwa. Z czasem nabierał coraz większej niechęci do rodziców. Matka wciąż mówiła francuszczyzną, która zasługiwała na dwójkę, ojciec nigdy nie zmienił zdania o chłopach, a wiedział o nich tylko tyle, że kradną (nadto korzenie swego herbu rozciągał do XI stulecia, posługując się tylko jednym zdaniem łacińskim, w dodatku cytatem z Terencjusza). W ostatnie wakacje Zenon uświadomił sobie, iż jego ojciec nic nie robi, chodzi jedynie z dubeltówką i strzela do tego, co się rusza. Jedyną jego funkcją było przecież pilnowanie majątku Tczewskich. W tym czasie znał już Zenon smak kuszącego szczęścia, które jest w cierpieniu. A wszystko za sprawą Elżbiety Bieckiej, którą spotkał w domu pani Kolichowskiej.
II
Pani Cecylia Kolichowska z domu Biecka, wdowa po rejencie, była kobietą pięćdziesięcioletnią, w której życiu wszystko się skończyło. W swym pierwszym małżeństwie z Konstantym Wąbrowskim, zatwardziałym socjalistą, nie odnalazła szczęścia, choć Wąbrowskiego bardzo kochała. Drugie małżeństwo, co gorsza, okazało się prawdziwą katastrofą. Rejent Aleksander - mężczyzna starszy od niej o ok. 15 lat - okazał się ponurym erotomanem, więził ją w domu i urządzał sceny zazdrości, a sam często znikał wieczorami.
Po śmierci drugiego męża pani Kolichowska wzięła sprawy we własne ręce, zaadaptowała pomieszczenia w piwnicy do warunków mieszkalnych i wynajmowała lokale (chociaż interes nie szedł zbyt dobrze, głównie ze względu na trudną sytuację finansową większości lokatorów). Sama zajmowała mieszkanie na niewysokim parterze - dość ciemne, wypełnione ciężkimi meblami z dębu i orzecha. Ziembiewicz postrzegał jej salon jako miejsce szczególne - tak bardzo różniące się od tego, które znał z Boleborzy.
Ziembiewicz często przychodził do kamienicy pani Kolichowskiej, nie tylko po to, by pomagać jej córce w algebrze. Elżbieta wiedziała, że młody chłopak jest w niej zakochany, lecz nie traktowała go zbyt poważnie. Sama uczuciem darzyła kogo innego - rotmistrza Awacewicza, lecz była to typowa dla piętnastolatki tragiczna miłość.
III
Pani Kolichowska prowadziła życie samotne i prawie nigdy nie zapraszała gości. Jednak ci niekiedy przychodzili, lecz prawie zawsze nieproszeni. Prym w takich wizytach wiodła pani Łucja Posztraska, jedna z lokatorek kamienicy. Zazwyczaj pojawiała się z jakąś nowiną, próbowała rozśmieszyć i zaciekawić Kolichowską, a na końcu przedstawiała własną sprawę (np. z rurami od pieca). Czasem zjawiały się także pani Tawnicka i pani Gieracka. Szczególną datą był 22 listopada, kiedy to były imieniny Cecylii, gdyż wtedy goście zjawiali się na tort orzechowy, białą kawę i wino porzeczkowe.
Spotkanie towarzyskie w szerszym gronie były dla Kolichowskiej szczególnie trudne. W postaciach swoich gości widziała upływ czasu i rozpoznawała tragedie wpisane w ludzki los. Ich rozmowom przysłuchiwała się także Elżbieta, która wyróżniała się młodością. Kiedy temat dotknął służących, a pani Kolichowska powiedziała, że są to zupełnie normalni ludzie, dziewczyna wiedziała, że kłamią. Służba zawsze wchodziła innymi drzwiami, jadła w kuchni, czasem była też pośmiewiskiem. Pani Warkoniowa, wdowa po mecenasie, przytoczyła opowieść o służącej, która nie potrafiła wyjaśnić klientce, że nieżyjący już mecenas jej nie przyjmie (sama Warkoniowa musiała interweniować).
Służącą z opowieści Warkoniowej była czterdziestoletnia wdowa o nazwisku Bogutowa. Kiedy zaszłą w ciążę, straciła posadę. Potrafiła jednak na tyle dużo, iż szybko znalazła nową - u samej hrabiny Tczewskiej. Córka kobiety, Justynka, bawiła się nawet z dziećmi państwa jak równa. Wzburzyło to nieco grono kobiet, które uznało, że takim dzieciom zawsze się poszczęści.
Elżbieta nieraz słuchała takich rozmów, jej obecności nikt tu naprawdę nie brał pod uwagę. Wobec trucizny, sączącej się z tej wiedzy, miała w sobie gotową wzgardę i szyderstwo. Była obronna swoją miłością i całkowicie bezpieczna. Nie wyjdzie nigdy za mąż, nie ulegnie "zmysłom", będzie okrutna dla mężczyzn, o ile który odważy się ją pokochać.
IV
Gdy nadeszła wiosna, Ignacy - dozorca - otwierał drzwi do ogrodu. Miejsce to odwiedzać mogła wyłącznie pani Cecylia, inni lokatorzy nie mieli tam wstępu. Niekiedy zdarzało się, że starannie pielęgnowane kwiaty były w opłakanym stanie. Podejrzenia padały na chłopców od Chąśbów, lecz nigdy nie udało się nic udowodnić. Takie wypadki pani Kolichowska zawsze opłacała długim przygnębieniem.
Ze swego okna panna Elżbieta widziała przede wszystkim przygnębiające podwórko i jego mieszkańca, czyli psa imieniem Fitek. Fitek był przywiązany łańcuchem do długiego drutu przechodzącego przez cały plac. Radość okazywał tylko wtedy, gdy przynoszono mu jedzenie, kiedy indziej sprawiał raczej wrażenie psa przygnębionego, smutnego. Z niechęcią patrzył na wszystkich gości podwórka, a obce psy gotów był rozszarpać. Jedynie Lulu - szpic młodszej pani Gierackiej - nie bał się wilczura pomieszanego z jakąś bliżej nieokreśloną rasą.
Elżbieta widywała również mieszkańców sutereny - ludzi, którzy wydawali się jej reprezentować inną rasę. Poruszali oni i wyrażali się odmiennie, podobnie się starzeli, choć ludzi w naprawdę podeszłym wieku nie było wśród nich widać. Nie brakowało za to hałaśliwych i rozrabiających dzieci. Wśród nich wyróżniał się szesnastoletni Marian Chąśba. Ukończył on zawodówkę i pracował w hucie, a w wolnym czasie przygotowywał się do egzaminu maturalnego.
Cały świat roztaczający się za oknem był dla Elżbiety czymś obcym, niewyobrażalnie odległym. Wszystko zmieniło się jednak pewnego dnia, gdy została wezwana do panny Julii Wagner, nauczycielki francuskiego. Bratanica pani Cecylii miała świadomość, że na pewno zastanie tam Awaczewicza. To własnie rotmistrz otworzył jej drzwi, a chwila spędzona z nim w przedpokoju skutecznie dekoncentrowała Elżbietę w czasie lekcji.
Po skończonych zajęciach Awaczewicz chciał odprowadzić Elżbiete, lecz panna Julia stanowczo mu zabroniła. Córka pani Cecylii opuściła mieszkanie nauczycielki, słysząc odgłosy kłótni. Szła jak najszybciej, gdyż wszystko nagle się rozjaśniło. Wiedziała już, dlaczego matka odeszła od ojca, dlaczego ciotka, znalazłszy kwity i dokumenty, nie chciała iść na pogrzeb swego męża.
W drodze powrotnej Elżbieta spotkała Zenona Ziembiewicza. Szli razem do domu, a następnie zjedli podwieczorek. Po posiłku dziewczyna powiedziała, że tego dnia nie może uczestniczyć w lekcjach, co nieco rozgniewało chłopaka.
Elżbieta zamknęła się w pokoju i spoglądała na fotografię matki z okresu, kiedy jeszcze nie poznała przyszłego ojca swej córki. Stopniowo świat stawał się dla niej realny. Najbardziej przerażało ją wycie Fitka. Chciała nawet spuścić psa z łańcucha, lecz ciotka nie wyraziła na to zgody.
V
Obecnie przebywająca w więzieniu i oczekująca na proces Justyna Bogutówna weszła w życie Ziembiewicza w sposób naturalny i prosty. Po raz pierwszy zobaczył ją on w Boleborzy, kiedy siedziała na ławce i haftowała białe płótno. Jej pojawienie się w dworku zarządzanym przez Waleriana Ziembiewicza związane było z ostatecznym upadkiem Karoliny Bogutowej, jej matki.
Jak opowiadała Warkoniowa, Bogutowa znalazła zatrudnienie u hrabiostwa Tczewskich. Choć praca była ciężka i wymagająca, kobieta otrzymywała niewielkie wynagrodzenie. Mimo to przykładała się do obowiązków i była bardzo chwalona. Jej świat całkowicie ograniczał się do kuchni, więc Justyna pozostawała bez opieki. Wtedy to, zgodnie z informacjami wdowy po mecenasie, stała się towarzyszką zabaw dwuletniej hrabianki Róży.
Po czasie Bogutowa rozchorowała się i przytyła. Często musiała odpoczywać, toteż wypowiedziano jej pracę w pałacu. Przyjaźń Justyny z Różą także nie przetrwała próby czasu, co spowodowane było wyjazdem Tczewskich. Przez jakiś czas matka z córką mieszkały u państwa Borbockich (ogrodnik Borbocki zarekomendował Bogutową Tczewskim), a później, po utracie oszczędności ulokowanych na jakimś funduszu, pani Karolina rozpoczęła pracę u Czechlińskich. Nie została tam jednak długo, a wkrótce trafiła do Boleborzy, gdzie było znacznie mniej obowiązków.
W pierwszym okresie znajomości Zenon Ziembiewicz unikał Justyny, podobnie jak wszystkich dziewcząt przebywających w gospodarstwie, gdyż kojarzył je ze zdradami ojca. Miał przecież obowiązki związane ze studiami w Paryżu. Jednakże wkrótce ich relacja uległa zmianie.
VI
Pobyt w Boleborzy nie był dla Zenona zbyt przyjemny. Chciał on jak najszybciej wrócić do Paryża, myślał o swej kochance - Adeli. Czuł nadto, że wojna znacznie spowolniła jego rozwój, chociaż artykuły napisane w stolicy Francji bardzo spodobały się Czechlińskiemu (wystąpił nawet z propozycją publikacji). Ziembiewicz nie zamierzał jednak z nim współpracować, pragnął być uczciwym wobec siebie.
Zenon otrzymał list od Karola Wąbrowskiego (syna pani Kolichowskiej z pierwszego małżeństwa), w którym pojawiła się smutna informacja: Adela już nie żyje, umarła trzydziestego lipca w szpitalu de la Charite.
Adela była starsza od Zenona. Chorowała na gruźlicę, więc jej odejście było kwestią czasu. Wiedziała ona, że Ziembiewicz jej nie kocha, lecz sama kochała za dwoje.
Gdy Ziembiewicz czytał list i rozmyślał nad trudną sytuacją, w pokoju pojawiła się panna Justyna. Bogutówna przyniosła konfitury, a następnie, po chwili, wróciła do jadalni, by napełniać słoiki. Między bohaterami wywiązała się nawet krótka rozmowa.
Przyszedł czas żniw. Ziembiewicz często spotykał Justynę, chociaż wcale jej nie szukał. Dziewczyna z radością opowiadała mu o rozmaitych ludziach i różnych aktywnościach.
Tymczasem Zenon obserwował rodziców, a wnioski płynące z obserwacji napełniały go przerażeniem. Ojciec osłabł i utył, matka nie szukała sobie żadnego zajęcia, całe dnie spędzając przy fortepianie. Bohater miał świadomość, iż łączy w sobie cechy ich obojga, a szczególnie obawiał się ojcowskich popędów. Dziwił się matce, że ta tolerowała wszystkie młode dziewczęta. Ona jednak nic sobie z tego nie robiła, wciąż opowiadając synowi o swej nowej ulubienicy - Justynie Bogutównej. Nie wiedziała jednak, że między parą zaczyna rodzić się coś więcej. Wkrótce, jeszcze przed wyjazdem Zenona do Paryża, Justyna została jego kochanką.
VII
W czasie ostatecznej rozmowy z ojcem Zenon poprosił o pieniądze na ostatni rok studiów. Dodał, że wojna znacznie nadwyrężyła jego budżet, a przecież już od dawna pracował. Odpowiedź pana Waleriana zdziwiła go, gdyż mężczyzna nie wybuchł gniewem, ale spokojnie skierował syna do matki. Pani Żaneta zmuszona była odmówić, a wszystko za sprawą trudnego dla rodziny okresu. Doradziła za to jedynemu dziecku, by szukało wsparcia u Czechlińskiego.
Zenon wyjechał do miasteczka, gdzie był umówiony z plenipotentem hrabiostwa Tczewskich. Mężczyzna zdobył fundusze na „bezpartyjny” dziennik lokalny, a artykuły obeznanego z realiami ówczesnej Europy Ziembiewicza były dlań nie lada gratką. W czasie rozmowy z Czechlińskim widział Zenon starszego mężczyznę, w którym rozpoznał Awaczewicza.
Rozmowa przeciągała się, a pełnomocnik Tczewskich mówił w sposób bardzo niejasny i zawiły, tłumacząc, że są „nasi” i „pozostali”, że tych innych trzeba „ubrać”. Zenon starał się słuchać, lecz niewiele rozumiał (Czechliński nie przeczytał nawet dostarczonego artykułu!). Chwilami jego wzrok uciekał w stronę ulicy, którą pamiętał z młodości. W pewnym momencie dostrzegł kobiecą postać. Pomyślał wtedy o miłości i stwierdził, że prawdziwe uczucie może mieć miejsce tylko wtedy, gdy jest się młodym. Kolejne stają się tylko jego przypomnieniem. W tym momencie w jego umyśle pojawiła się Elżbieta Biecka. Po chwili zorientował się, że kobieta, której się przyglądał, była właśnie Biecką. Zenon nie wybiegł za nią, lecz pomyślał, że przed wyjazdem koniecznie musi się z nią spotkać.
Następnego dnia Ziembiewicz otrzymał od Czechlińskiego umówioną nauczkę, a następnie udał się do kamienicy pani Kolichowskiej. Idąc, rozmyślał o Elżbiecie i Justynie. Bogutówna urzekała go łagodnością, spokojem i iście dziecięcym przywiązaniem. Nie planował jednak do niej wrócić, a cały rozdział chciał zamknąć w boleborzańskiej klamrze.
Zenon przekroczył próg mieszkania pani Kolichowskiej. To, co kiedyś wydawało mu się niezwykle piękne, było dlań teraz odrzucające. W środku spotkał Elżbietę, która wyraźnie się zmieniła. Warkocze pensjonariuszki zostały zastąpione przez krótkie włosy, zniknęła też młodzieńcza naturalność. Elżbieta zachowywała się sztucznie, wymijająco odpowiadała na pytania Zenona, tłumacząc, że to miasto i ta kamienica są jej światem. Niedawno wyjechała (o czym Ziembiewicz słyszał) do Szwajcarii, by odwiedzić matkę.
Rozmowa przebiegała bardzo schematycznie, dopóki Zenon nie powiedział o swej znajomości z Karolem Wąbrowskim (zarazem przypomniał sobie o Adeli). Wtedy Elżbieta zaczęła prosić swego dawnego adoratora, by skłonił syna pani Kolichowskiej do powrotu. Kobieta chorowała, niekiedy w ogóle nie wstawała. Nieco ożywiona oraz oswobodzona z oków stresu otwarła się przed Zenonem. Opowiedziała mu, że przez jakiś czas pracowała w starostwie, lecz choroba ciotki zmusiła ją do rezygnacji. Teraz zastępowała panią Cecylię, zajmowała się kamienicą i rachunkami. Przytoczyła także historię Gołąbskich, którzy zostali eksmitowani z czwartego piętra i zajmowali teraz lokum w piwnicy (na niewielkiej przestrzeni mieściły się cztery dorosłe osoby i dziecko). Elżbieta porównywała ich nawet do szczurów, a Ziembiewicz poczuł ukłucie winy.
Po chwili para rozstała się, a Zenon starym zwyczajem zapytał, czy może przyjść następnego dnia. W drodze powrotnej spotkał jeszcze Awaczewicza i domyślił się, że zmierza on do kamienicy pani Kolichowskiej.
VIII
Pewnego dnia pani Kolichowska posprzeczała się z Elżbietą. Z żalem myślała wtedy o swej starości, gdyż córka jej jedynego brata zawsze się jej sprzeciwiała, a ona nie miała tyle sił, by doprowadzić do końca swe zamiary. Biecka stawała w obronie lokatorów i dozorcy, ubolewała także, iż nie może wyjechać na uniwersytet. Tymczasem obok siebie miała ciotkę, która przeżywała większa tragedię (przynajmniej we własnym mniemaniu).
Jednak Pani Cecylia zdawała sobie czasem sprawę, że to, co jest jej wrogie w Elżbiecie, to młodość. Sama cierpiała z powodu upływu lat, czuła, iż zbyt wiele kwestii pozostawiła niedokończonych. Najbardziej frapowała ją kamienica - chciała dokonać ostatecznych ustaleń w sprawie lokatorów. Często myślała o swym synu, Karolu. Ostatni raz widziała go, kiedy jechali razem do sanatorium. Wrócił, co prawda, do zdrowia, lecz nie chciał utrzymywać kontaktu z panią Cecylią. Nie mógł wybaczyć jej drugiego małżeństwa.
Właścicielka kamienicy przyzwyczaiła się do Elżbiety, a swoją zależność od niej maskowała ciągłym narzekaniem i obficie płynącymi z jej ust uwagami. Tak naprawdę, gdy Biecka miała wyjechać do matki, Kolichowska martwiła się, że może to wpłynąć na stosunek dziewczyny względem niej. W tym okresie pani Cecylia znajdowała się pod opieką pani Posztraskiej, która żyła w ubóstwie, lecz zawsze była radosna (nosiła suknie po Kolichowskiej, jej mąż - Maurycy - coraz więcej pił, trwoniąc przy tym pieniądze w czasie gry w karty). Pani Cecylia nie okazywała ani odrobiny zrozumienia dla mężczyzny, za to pani Łucja wytrwale go tłumaczyła, gdyż jej zdaniem stracił pracę z powodu swej nieprzekupności.
Po powrocie Elżbiety Kolichowska odczuła wyraźną ulgę. Okazało się, iż matka dziewczyny - Romana Niewieska - związała się z kolejnym mężczyzną, toteż Biecka zostanie w kamienicy. Jednakże jej pojawienie się było ściśle związane z częstymi odwiedzinami Awaczewicza, którego pani Cecylia nie lubiła (zajmował niskie stanowisko, odszedł od żony bez rozwodu, przesadnie dbał o urodę).
Później niespodziewanie próg mieszkania Kolichowskiej ponownie przekroczył Zenon Ziembiewicz. Ciotka Elżbiety pamiętała go ze szkolnych lat dziewczyny i traktowała go z dystansem (jak każdego, kto mógł odebrać jej towarzyszkę i opiekunkę). Wizyty studenta były częste, jego relacja z Elżbietą stawała się coraz bardziej zażyła. Opowiedział jej o Adeli (zatajając kilka faktów), zdawał jej sprawę ze swych planów. Para wracała także wspomnieniami w czasy dzieciństwa. Najszczęśliwsze dla Zenona momenty wiązały się z Witkowem, gdzie obecność ojca napełniała go pewnością i bezpieczeństwem (przypuszczał, że jego tato rozprawiłby się z samym diabłem). Z kolei Elżbieta, która od najmłodszych lat mieszkała z ciotką, nie pamiętała szczęśliwych chwil w towarzystwie rodziców. Te były więc zastępowane projekcjami wyobraźni. W końcu poruszony został temat Awaczewicza, a Elżbieta zaprzeczyła, by był jej kochanką, przyznawszy zarazem, iż kochała go w czasie szkolnych lat. Zenon poczuł ukłucie zazdrości, chciał wyjść, lecz Biecka go zatrzymała. Obsypał ją wtedy pocałunkami.
Ziembiewicz opowiedział jeszcze Elżbiecie o swej relacji z Justyną, przyznając, iż był to jedynie epizod, wynik nudy wpisanej w krajobraz Boleborzy. Oboje obiecali mówić sobie wyłącznie prawdę, a po powrocie Zenona wzięli ślub. Jednakże nieco wcześniej miała miejsce rozmowa Bieckiej z Bogutówną - rozmowa, która z pewnością znacznie wpłynęła na rozwój wypadków.
IX
Tego samego roku, na wiosnę, Bogutowa rozchorowała się tak bardzo, że musiała wyjechać do miasta na operację. Ziembiewiczowa dała jej wynagrodzenie za 6 miesięcy i zapewniła o tym, iż ani grosz nie przepadnie. Na stację matka i córka pojechały bryczką, a następnie wsiadły do pociągu.
Podróż była długa i niezwykle męcząca dla starej kobiety. Chwilami nawiedzały ją myśli, że to już koniec. Wtedy martwiła się, co pocznie Justyna. W mieście, chociaż służyła tam przez całe lata, nie poznawała Bogutowa żadnych budynków. W końcu wielkim wysiłkiem udało się doprowadzić ją do szpitala.
Justyna poszła zanieść rzeczy do Joasi Gołąbskiej, a kiedy wróciła, matka była już operowana. Z rozmowy przeprowadzonej z lekarzem dowiedziała się, że na wsi ludzie zawsze czekają do ostatniego momentu. Bała się. Nie wiedziała, co pocznie, jeśli matka umrze. W końcu z sali operacyjnej wyszli lekarz i zakonnica. Justyna nie potrzebowała wiele, by domyślić się, co się stało.
Bogutówna rozmawiała chwilę z zakonnicą, a później weszła do sali operacyjnej i widziała, jak jej matkę przewożą do kostnicy. Nie mogła płakać, gdyż wszystkie emocje uwięzły jej w gardle.
Następnego dnia Justyna obudziła się, a obok niej siedziała ta sama zakonnica, która powiedziała, że Bóg pocieszy dziewczynę. Ta jedynie pokręciła głową. Wiedziała już, że całe życie będzie sama, uświadomiła sobie, co się stało, i łzy popłynęły po jej obliczu.
Zgodnie ze wskazówkami otrzymanymi od zakonnicy Justyna poszła do stolarza, aby ten wykonał trumnę. Następnie udała się do Jasi Gołąbskiej i poprosiła ją o pomoc w wyborze miejsca pochówku. Mieszkanka kamienicy pani Kolichowskiej wyprowadziła córeczkę na zewnątrz, by tam bawiła się podczas jej nieobecności. Wtedy Bogutówna dostrzegła, że dziewczynka prawie nic nie widzi. Matka tłumaczyła to ciemnicą, nerwami i złą dietą (Gołąbscy zajmowali fragment piwnicy zaadoptowanej do roli mieszkania, o którym Biecka mówiła Ziembiewiczowi).
Bohaterki wybrały miejsce na cmentarzu (dość odległe od bramy), a następnie wspólnie udały się na groby dzieci Jasi Gołąbskiej. Kobieta opowiedziała o chorowitym dziecku i o śmierci Stefanka, który skonał w męczarniach (najpierw podejrzewano zapalenie płuc, później okazało się, że to najprawdopodobniej zapalenie mózgu). Znajoma Bogutównej stwierdziła, iż Bóg wie, co robi. Jak ona miałaby poradzić sobie teraz z czworgiem dzieci i chorą matką. Od kiedy jej mąż uciekł, próbowała wszystkiego, chodziła nawet pod magistrat. Nie otrzymała jednak ani pomocy, ani pracy.
W mieszkaniu Justyna przebrała się w czarną suknię, po czym obie z Jasią poszły przygotować nieżyjącą matkę do pogrzebu. Gdy Bogutówna zapłaciła wszystkie rachunki, okazało się, że nie wystarczy jej na księdza. Myślała także o ubóstwie Gołąbskich. Tylko Franek (brat Jasi) pracował, lecz ostatnimi czasy zaczęła o niego wypytywać policja.
Justyna wydała drobną kwotę, która jej została, na jedzenie dla Jasi i jej bliskich. Kiedy przyszły na kolację, dziwiła się, że można mieszkać w takich warunkach. Pani Borbocka (matka) była ciężko chora, a mała dziewczynka oprócz tego, że traciła wzrok, wyglądała bardzo mizernie. Justyna spodziewała się nawet, iż wkrótce i ona spocznie na cmentarzu. Jasia żaliła się, że jej mąż wplątał się w jakieś szemrane interesy, a wszystkie pieniądze przepijał z kolegami. Cieszyła się jednak z jego nieobecności, gdyż nikt nie wszczynał awantur.
Następnego dnia odbył się pogrzeb. Za trumną szli Justyna, Jasia, Franek Borbocki (brat Jasi), Balinowska i Chąśbina, dozorczyni Ignacowa przebyła tylko fragment drogi. Justyna wciąż rozmyślała nad dolą matki, która wciąż stała przy blasze, a ciężko przepracowanym życiem nie zasłużyła sobie nawet na księdza przy trumnie.
X
Zenon wracał do ojczyzny pełen niecierpliwości. Gdy wysiadł na dworcu, zadzwonił do Elżbiety i potwierdził, że nic się nie zmieniło. Byli umówieni na obiad. Wszedł jeszcze do kawiarni, by napić się polskiej kawy (z kożuchem) i zerknąć do prasy. Sięgnął po „Niwę” i przeczytał swój artykuł. Przez chwilę zastanawiał się, czy aby nie nagina zbytnio swoich zasad.
Kiedy Ziembiewicz opuścił lokal, spotkał wracającą z targu Justynę Bogutówną. Ta, wyraźnie zdziwiona jego widokiem, opowiedziała mu o ostatnich zdarzeniach, obficie lejąc łzy. Zeno nie chciał rozmawiać na ulicy, toteż oboje udali się do Hotelu Polskiego. Justyna pracowała teraz jako pomoc domowa u pewnej chorej pani (posadę zorganizowała jej siostra Józefa). Początkowo było jej ciężko, lecz teraz sytuacja się ustabilizowała. Gdy Zenon dowiedział się, że jego matka zalegała Bogutowej z pensją, powiedział córce nieżyjącej kobiety, by przyszła w poniedziałek, a on odda jej pieniądze (w przeciwnym razie, zgodnie z ustaleniami, musiałaby wysyłać adres do Boleborzy i czekać).
Chwile spędzone z Justyną uświadomiły Ziembiewiczowi, że wszystkie zmiany, jakie w nim zaszły, odbyły się poza nią. Jego stosunek do dziewczyny nie uległ zmianie. Jeszcze raz wybuchła między nimi namiętność.
Gdy Justyna, upewniwszy się o wizycie w poniedziałek, wyszła, Zenon poczuł niepokój i wyrzuty. Przypomniał sobie niski głos Elżbiety, zastanawiał się, co się z nim dzieje. Ale i w Paryżu nie był wierny Bieckiej, niekiedy odwiedzał kawiarnie i spotykał tam różne kobiety. Jednak sprawa Bogutównej była czymś innym - zdarzyła się po raz drugi, zdarzyła się też u startu nowego rozdziału.
Zenon, wciąż czyniąc sobie wyrzuty, opuścił hotel. Udał się na ulicę Świętojańską, przy której w odnowionym gmachu urzędował Czechliński, obecnie starosta. Mężczyzna powitał Ziembiewicza i opowiedział mu o zawiłościach sytuacji politycznej. Zaproponował mu także stanowisko redaktora „Niwy”, na co absolwent z Paryża przystał z radością. Perspektywa awansu sprawiła, że z optymizmem myślał o przyszłości z Elżbietą.
Biecka i Ziembiewicz spotkali się w ogrodzie. Nie tak wyobrażał sobie mężczyzna ich ponowne zejście. Elżbieta nie biegła, lecz szła spokojnie, a w nim wzbierała złość. Przyglądał się jej, zadawało mu się nawet, że to nie ta, której się spodziewał. Chłód bratanicy pani Kolichowskiej spowodowany był strachem. Bała się, iż nie wytrzyma ponownego rozstania, chciała, by byli już na zawsze razem. To obiecał jej Ziembiewicz.
Kiedy Zenon siedział z Elżbietą w pokoju i rozmyślał nad tym, że stoją w obliczu nieznanego, przypomniał sobie, ze tuż pod nimi spała i śniła o nim Justyna.
XI
W poniedziałek Ziembiewicza odwiedziła Bogutówna. Mężczyzna zaplanował sobie, że powie jej, iż widzą się po raz ostatni, lecz planu nie wcielił w życie. Dziewczyna przyszła zbyt wcześnie (nie był nawet ubrany) i od razu zaczęła opowiadać o losach Borbockiej i Gołąbskich, o chorobie pani, która się opiekowała. Wyznała także, że chciałaby pracować w sklepie, ażeby każdego dnia odrobić swoje i mieć wolny wieczór. Wtedy Zenon uświadomił sobie jej ciężką sytuację, a po chwili zawołał ją do siebie. Chwila namiętności była krótka i nieskwitowana żadną refleksją. Nigdy przecież nie rozmawiali o swoich uniesieniach.
Po wszystkim Zenon zapragnął jak najszybciej pozbyć się Justyny. Gdy wyszła, sam popędził do redakcji. Nie tak wyobrażał sobie nową posadę. Siedział w niewielkim, przesiąkniętym okolicznymi zapachami pokoiku z odchodzącą tapetą. Szczególnie ciężkie były godziny przyjęć redaktorskich, gdyż zjawiało się wtedy wiele osób, a każda chciała przedstawić swoje propozycje, krzywdy i talenty. Tego dnia wizytę złożyli hrabina Tczewska i ksiądz Czerlon (proboszcz parafii w Chązebnej, spowiednik Waleriana Ziembiewicza). Sprowadziła ich chęć opublikowania programu wykładów „O istocie doświadczenia duchowego”, które duchowny zgodził się poprowadzić. Ziembiewicz zgodził się.
XII
Nie minęło wiele czasu, a w redakcji pojawił się hrabia Wojciech Tczewski. Zamierzał on poruszyć temat reformy rolnej i związanych z nią procesów. Oprócz tego interesował się teatrem lokalnym i gotów był pisać na jego temat. W jego oczach głównym zagrożeniem dla teatru było kino. Sam czasem wolał odwiedzić kino niż nudzić się przed sceną. Jednak tak naprawdę szło o pannę Lucię Wisłowską, obiecującą aktorkę młodego pokolenia. Krążyły plotki, że otrzymała propozycję z firmy realizującej kinowe przeboje. Byłaby to wielka strata dla rodzimego teatru.
Czechliński radził, aby na razie „nie ruszać” Tczewskiego. Ukazały się więc sprawozdanie z poświęcenia Agencji Gospodarczej Koła Pań oraz artykuł hrabiego o kłusownictwie. Zenon patrzył na owoc pracy redaktorskiej i był zaniepokojony. Nie podobały mu się lokalne kroniki, w których Marian Chąśba w prześmiewczy, złośliwy sposób ukazywał ludzkie tragedie. Ziembiewicz był coraz bardziej rozczarowany, lecz miał świadomość, iż zaciągnięty u Czechlińskiego dług należy spłacić, aby później móc cieszyć się spokojnym życiem u boku Elżbiety.
Popołudnia spędzał Zenon z Biecką. Najczęściej przesiadywali w mieszkaniu, chociaż czasem wychodzili pospacerować po mieście. Dobrą wiadomością było to, że już jesienią będą mogli wynająć sobie małe mieszkanko (była wiosna).
Ziembiewicz nie zapomniał jednak o Justynie. W jego życiu były dwie kobiety, a do każdej z nich podchodził inaczej. Uczucie do Elżbiety postrzegał jako miłość idealną, duchową (nie przekroczyli granicy pocałunków). Za to Bogutówna była spełnieniem namiętności Zenona. Miał zresztą z jej powodu sporo zmartwień, lecz wciąż tłumaczył sobie, iż nie mógł zostawić jej samej.
W końcu Zenon zebrał zaległą kwotę i postanowił odbyć rozmowę z Justyną. Ta zjawiła się w pierwszy dzień targowy nowego miesiąca, dzień deszczowy i pochmurny. Przyniosła ze sobą nie tylko koszyk pełen towarów, ale również informację, która miała wszystko zmienić. Justyna Bogutówna była w ciąży, nosiła w sobie dziecko Zenona. Mężczyzna przyjął tę informację ze złością i rozczarowaniem. Szczególnie irytowało go przeświadczenie Justyny, że nie będzie samotną matką. Żałował spotkania z nią, czuł wściekłość z powodu nieoddalenia jej. Decyzję dotyczącą dziecka pozostawił przyszłej matce. Justyna wyczuła jego złość i wyszła. Na pożegnanie powiedziała mu, że nie powodów do zmartwień, gdyż sytuacja może się jeszcze zmienić.
XIII
Pani Kolichowska, którą wiek i choroba znacznie osłabiły, pozwalała doglądać się wyłącznie Elżbiecie. Biecka zajmowanie się ciotką postrzegała jako swego rodzaju akt wdzięczności za swe lata dziecięce, kiedy to właśnie ona otoczyła ją opieką (czuła także żal, iż brakowało jej wtedy matki). Równocześnie z niepokojem patrzyła na to, jak starość zmienia człowieka.
W czasie rozmów z Elżbietą ciotka pytała o Ziembiewicza. Mężczyzna nie pojawiał się w ich kamienicy od jakiegoś czasu, więc Biecka czuła niepokój i zastanawiała się nad całą sytuacją. Ciekawość Kolichowskiej potęgowała ten stan, sprawiała, że żałowała, iż w czasie ostatniego spotkania, całując się, nie posunęli się dalej. W końcu ciotka zapytała o ślub. Elżbieta odpowiedziała twierdząco i uświadomiła sobie, że całą sobą czeka na ten dzień.
W tym okresie zachorował dozorca Ignacy. Jego obowiązki przejęli żona i młodszy z braci Chąśbów. Kolichowska nalegała, by Ignacy został umieszczony w szpitalu, a jego żona eksmitowana. Jednakże jej wpływ na życie kamienicy nie był już taki jak kiedyś. Biecka świadomie przesuwała w czasie podjęcie jakichkolwiek decyzji, chciała nawet skonsultować je z Zenonem. Uprosiła więc ciotkę o przedłużenie czasu rozstrzygnięcia do jesieni.
Tymczasem praca w redakcji coraz bardziej męczyła Zenona. Wizyty składali różni ludzie, od jego decyzji często zależała ich przyszłość. Ziembiewicz zaczął dostrzegać, iż często zmienia postawy, staje się elastyczny, nagina swe zasady. Jednym z najczęstszych gości był Maurycy Posztarski, który dostarczał wiersze, wspomnienia i inne teksty. Kiedy opublikowano wspomnienia, mężczyzna zaczął pojawiać się niemal każdego dnia, przynosząc kolejne pliki kartek. W redakcji poznał Zenon bratową hrabiny Tczewskiej - Olgierdową z Pieszni. Pamiętał ją jeszcze z lat szkolnych, gdy jeździła po mieście samochodem, a ludzie plotkowali o jej kochankach. Te czasy jednak minęły, a kobieta doczekała dwóch synów (chociaż najczęściej pojawiała się z jednym z ich przyjaciół). Zachęcony przez Olgierdową Zenon wyjechał do Pieszni, gdzie spędził trzy dni, podziwiając urządzenia społeczne pani Olgierdowej.
XIV
Na ulicy Staszica Zenon pojawił się dopiero wieczorem. Z ciekawością wypytywał Elżbietę o to, co robiła podczas jego nieobecności. Sam narzekał na częste spotkania z Czechlińskim, w czasie których musi pić z mężczyzną alkohol. Przyznał, że to właśnie z nim pojechał do Pieszni, gdyż miał on tam pewne sprawunki z młodym Tczewskim. Następnie opowiedział o tym, co widział w majątki hrabiów.
Elżbieta i Zenon przeszli na balkon. Usiedli obok siebie i rozmawiali, a mężczyzna trzymał swą wybrankę za rękę. Wtem pojawiła się Ewcia, która wezwała Biecką do Kolichowskiej. Ciotka powiedziała jej, aby nie siedziała wieczorem na tarasie, bo się przeziębi. Dodała też, że mieszkająca u Gołąbskich dziewczyna nie jest zameldowana, a ona nie zamierza płacić za nią kary.
Kiedy Elżbieta wróciła do Zenona, ten powiedział jej, że sprawy z Justyną nie zostały jeszcze zakończone. Następnie po kolei wyjaśniał, co zaszło ostatnimi czasy. Biecka przyznała, iż uczynił właściwie, mówiąc jej o tym. Ziembiewicz dodał, że Bogutówna odwiedziła go jeszcze kilka razy. Decyzję dotyczącą wspólnej przyszłości pozostawił Elżbiecie. Wiedział przecież, że ją zdradził, tak samo miał świadomość uwiedzenia niewinnej i poczciwej dziewczyny.
Biecka milczała. Wtedy Zenon wyrzucił z siebie ostatnią informację - tę o ciąży Justyny. Bratanica Kolichowskiej chciała wejść do domu, lecz powstrzymał ją. Elżbieta znała takie sytuacje od najmłodszych lat, bała się ich, przerażały ją. Myślała nawet, że wina jest po jej stronie. Jednakże pogłaskała dłonią włosy Zenona i została przy nim. Dodała, iż nie jest to sprawa jedynie między nimi dwojgiem, ale także między tą trzecią. Zapytała wtedy, gdzie ona mieszka i jak ma na imię. Zenon odpowiedział.
XV
Kiedy Ziembiewicz rozmawiał z Elżbietą o Justynie, ta nie pracowała już u zamożnej i chorej kobiety. Nie stało się to bynajmniej z powodu rozbitego naczynia lub innego przewinienia gospodyni (pracodawczyni często pomstowała, gdy miało miejsce coś takiego). Bogutówna sama zapragnęła odejść.
Mąż pani miał kochankę. Justyna bała się go, chociaż nie mogła powiedzieć, że to zły człowiek. Spełniał swe wszystkie obowiązki, przynosił pieniądze, a później wymykał się z domu; z panią niemalże nie rozmawiał. Także synowie niewiele czasu spędzali w czterech ścianach. Tylko Justyna zostawała z chorą kobietą. Pracodawczyni często narzekała, a swój żal i gniew skupiała na Bogutównej. Nie krzyczała, lecz wciąż robiła wyrzuty. Dziewczyna wiedziała, że chodzi o raczej o życie chorej kobiety, ale znosiła jej słowa z pokorą. W końcu jednak, kiedy pani mówiła o niebieskim kubku, Justyna stwierdziła, że odchodzi. W ciemnej kuchni, w której nie było żadnego okna, i w ciągłym stanie lekkiego głodu nie mogła myśleć o swych sprawach. Dlatego wróciła do Jasi Gołąbskiej.
Oprócz Justyny musiała Elżbieta tego dnia zameldować także panią Władysławę Niską. Kobieta ta wróciła do Wylamów z dzieckiem, a ci wcale nie chcieli jej przyjąć. Biecka pamiętała, iż wcześniej podejmowała ona różne starania, by oddać syna do opieki i rozpocząć pracę. Zbysio, bo tak chłopiec miał na imię, większość życia spędził w różnych miejscach. Jego ojcem był murarz, którego Władysława poznała, gdy pracował przy remoncie kamienicy Kolichowskiej.
Wylamowa nie chciała przyjąć Niskiej do mieszkania, przez co na podwórku rozpętała się kłótnia. Momentalnie pojawili się inni mieszkańcy, którzy przyglądali się zdarzeniu. Ostatecznie starsza kobieta wyraziła zgodę, a Elżbieta zameldowała matkę z dzieckiem. Następnie Biecka kazała wezwać do siebie Justynę Bogutówną.
Ujrzawszy kochankę narzeczonego, bratanica Kolichowskiej uznała, że jest ona zwyczajna, wręcz ordynarna. Zaczęła wypytywać o sprawy dziewczyny z Zenonem (Bogutówna początkowo nie przyznawała się do swych uczuć), a po chwili zaznaczyła, iż wkrótce wyjdzie za niego za mąż. Dodała też, że ich dziecko musi żyć, oraz zaoferowała pomoc. Justyna nie chciała wsparcia - planowała poradzić sobie samodzielnie.
XVI
Gdy wschodziło słońce, Elżbieta wypuszczała Zenona na ulicę. Krótkie noce upływały im na szczęściu, a kolejne dni były czasem oczekiwania.
Kiedy Ziembiewicz jadł obiad w Hotelu Polskim, pojawili się Czechliński i młody Tczewski. Najwyraźniej porozumieli się w sprawie wspólnych interesów i zamierzali przystąpić do działania. Zenon nie został jednak z nimi, udał się do pokoju. Tam spotkał Bogutówną.
Powitanie kochanków wyglądało jak spotkanie obcych ludzi. Justyna poprosiła o pomoc w zdobyciu pracy w sklepie, opowiedziała także o swej rozmowie z Biecką. Zenon poczuł silny gniew, a kiedy uświadomił sobie, jak doszło do ich spotkania, chciał jak najszybciej odprawić Justynę. Bogutówna poruszyła jeszcze temat dziecka, a Ziembiewicz oświadczył, że udzieli jej każdej pomocy. Kiedy kochanka wyszła, mężczyzna zadzwonił do Kolichowskiej. Od Ewci usłyszał informację o wyjeździe Elżbiety do Warszawy.
Zenon chciał biec na ulicę Staszica, lecz szybko się rozmyślił. W jego głowie kotłowały się myśli. Część z nich dotyczyła propozycji Czechlińskiego (potrzebowano tylko jego zgody, a miała to być wielka kariera), część sytuacji z Elżbietą. Jego zdenerwowanie potęgowały słowa Justyny: Czy się z nią ożenisz, czy nie - to już trudno, ona powiedziała, że nie, ale... Obawiał się, że może już nie zobaczyć Bieckiej.
Nagle do drzwi pokoju Zenona ktoś zastukał. Był to Edward Chąśba, który przyniósł list do Elżbiety. Bratanica Kolichowskiej pisała: .. jednak ni byłeś ze mną zupełnie szczery... Ona ma do ciebie prawo i ja go jej nie odbiorę. Dodała też, że wyjechała do przebywającej obecnie w Warszawie matki. Jednak najgorsze były słowa potwierdzające obawy Zenona.
XVII
Elżbieta była dobrej myśli. Szybko spakowała swoje rzeczy, wysłała list i nawet udało jej się zdążyć na pociąg. Perspektywa spotkania z matką sprawiła, iż temat Zenona i Justyny oddalił się od niej. Wyobrażała sobie za to scenę z pokoju jadalnego - ona, matka i ojciec. To nie mogło się stać, gdyż rodzice rozwiedli się, kiedy miała zaledwie roczek. Jednak te obrazy wciąż ją nawiedzały, tak bardzo brakowało jej ciepła rodziców.
Dotarłszy do stolicy, Elżbieta odwiedziła panią Świętowską, kuzynkę Cecylii Kochanowskiej. Odpoczywając po podróży, przypomniała sobie Justynę, którą uznała za pospolitą prostaczkę. Nie rozumiała, jak Zenon mógł jej to uczynić.
Następnego dnia Biecka spotkała się z matką. Rozmawiały o ciotce Cecylii, zajęciach Elżbiety, matka opowiedziała również o kłopotach finansowych swego drugiego męża. Następnie pojawiła się Tczewska. W jej obecności Niewieska zapomniała o córce, a cały czas poświęcała arystokratce, która często
wspominała o Ziembiewiczu. Później pojawił się jeszcze młody mężczyzna, który musiał znać obie kobiety. Elżbieta nie czekała długo - pożegnała się i wyszła.
Wieczorem, zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, Biecka spotkała się z matką w teatrze. Pani Niewieska zapytała o zaręczyny, o których usłyszała od Tczewskiej. Odpowiedź córki zdziwiła ją. Spróbowała więc zachęcić ją do ponownego przemyślenia swej decyzji. Elżbieta poczuła zdziwienie. Wiedziała jednak, że nie jest to to zbliżenie do matki, na jakie czekała przez tyle lat.
XVIII
Mijał drugi miesiąc od przyjazdu Elżbiety do Warszawy, którą teraz wspaniale przyozdabiały ostatnie dni lata. Okazało się, że życie bez Zenona jest możliwe, lecz z każdym dniem jego nieobecność stawała się dla Bieckiej coraz bardziej dotkliwa. Nie mogła przystać na jego spokojne pogodzenie się z jej wolą.
W jednym z listów ciotka napisała, że Ziembiewicz nie pojawił się od momentu, w którym odprawiła go służąca (pani Kolichowska była chora, nie mogła go przyjąć). Elżbieta myślała o nim coraz więcej. W końcu uświadomiła sobie, że zbyt szybko zrezygnowała z miłości. Zenon nie planował przecież ślubu z Justyną, nie miał żadnej wizji przyszłości z nią. Problem stanowiło jedynie dziecko.
Chociaż pani Niewieska oczekiwała przyjazdu męża, często spotykała się z innymi mężczyznami (na pierwszy plan wysuwał się wśród nich Janek Sobosławski). Elżbieta była zdziwiona, że nie okazują oni zazdrości, a czasem towarzyszą jej matce nawet we trzech. W tych okolicznościach nie mogła odbyć się żadna rozmowa między nią a Niewieską.
W mieszkaniu pani Świętowskiej, kuzynki Kolichowskiego, poznawała Elżbieta inny świat. Gospodyni z chęcią opowiadała o dawnych czasach, wspominając Kolichowskiego, jego żonę itp. Elżbieta nie mogła uwierzyć, że ciotka była kiedyś osobą skorą do zabawy.
W chwilach samotności myślała Biecka o niedawnych wydarzeniach. Coraz bardziej żałowała swej decyzji, usprawiedliwiała także jego postępowanie zmęczeniem i napięciem nerwowym. Nabierała więc przekonania, iż postąpiła zbyt pochopnie. Uświadomiła sobie, jak wiele straciła, dlatego postanowiła wyjechać z matką za granicę.
Sprawy potoczyły się jednak inaczej. Tego dnia Elżbieta poszła z matką na dworzec, by odebrać Niewieskiego. Na miejscu zdarzyło się coś zupełnie niespodziewanego – spotkała Zenona Ziembiewicza. Mężczyzna powiedział, że teraz mogą być razem, gdyż wszystkie sprawy zostały zakończone. Wytłumaczył jej także, iż nie szukał jej wcześniej, ponieważ chciał definitywnie zakończyć rozdział związany z Justyną. Para udała się do hotelu, a Elżbieta myślała, że była szalona, pisząc do niego o rozstaniu.
Wieczorem Zenon i Elżbieta wyszli na ulicę, by coś zjeść. Biecka zadzwoniła do matki, a Niewieska wyraziła chęć poznania ukochanego córki. Poszli więc do hotelu, w którym zatrzymała się kobieta. W pokoju zastali nie tylko panią Romę, ale także Niewieskiego i Sobosławskiego. Biecka obawiała się, że spotkanie Zenona z ludźmi wywodzącymi się z innego świata może skutkować jakimiś zgrzytami. Miała jednak nadzieję, iż ukochany zdoła pozyskać sobie ich sympatię. Niewieska zapytała, czy para będzie towarzyszyć im w czasie rautu (organizowanego z powodu jakiegoś sportowego wydarzenia). Ku zdziwieniu Elżbiety Zenon przystał na propozycję. Biecka wciąż zadawała sobie pytanie, czy Zenon będzie zachowywał się należycie w tym towarzystwie, czując przy tym pewne wyrzuty, że trapią ją takie sprawy.
W czasie spotkania w restauracji, które poprzedzało raut, sprawami organizacyjnymi zajmował się pan Niewieski. Miłość do Romy (matki Elżbiety) była namiętnością jego życia, dla niej poświęcił związek małżeński. Był to starszy i przystojny mężczyzna, człowiek doskonale radzący sobie w biznesie i polityce (był ministrem).
Do zgromadzonych dołączyli Tczewscy, których Zenon przecież znał. Okazało się jednak, że i Janek Sobosławski nie był mu obcy, gdyż uczęszczali na te same zajęcia w Paryżu. Elżbieta ze zdumieniem obserwowała przemianę Ziembiewicza. Mężczyzna zazwyczaj małomówny, zdawkowy stawał się teraz zręcznym mówcą. Kiedy Niewieski usłyszał, że Czechliński definitywnie rozwiązał sprawę Zenona, interesował się głównie ukochanym Elżbiety. Tymczasem w Bieckiej narastały wątpliwości, czuła przecież, iż Zenon znowu oddala się od niej. Jednak wszystko ucichło, kiedy siedzieli razem. Wtedy znowu doskonale się rozumieli, a on mówił jej, że będzie jego wsparciem w nowej sytuacji.
Następnego dnia, zgodnie z planem, wszyscy udali się do teatru. Patrząc na scenę, Elżbieta poczuła, jak dłoń Zenona dotyka jej dłoni. Po chwili zdała sobie sprawę, iż mężczyzna wsunął na jej palec pierścionek. Nie powiedziała nic.
XIX
Jeszcze przed ślubem Zenona i Elżbiety Justyna Bogutówna zaczęła pracować w sklepie bławatnym Torucińskiego przy ulicy Świętojańskiej. Nie było więc tak, jak mówiono po tragicznym zajściu, jednak prawdą było, iż dziewczyna zawdzięcza pracę Elżbiecie Bieckiej. Pan Toruciński, prezes miejscowego Związku Kupców Chrześcijańskich, często zamieszczał ogłoszenia w „Niwie”. Znał go Ziembiewicz, znała go także Biecka, która w jego sklepie często robiła zakupy. Dlatego Zenon poprosił narzeczoną, by pomogła mu w sprawie Justyny.
Chociaż Elżbieta miała nadzieję, iż cała ta sprawa została zakończona, chciała pomóc Zenonowi – był to przecież ich wspólny problem. Oboje udali się do Torucińskiego, lecz to właśnie Biecka odbyła z nim rozmowę. Właściciel sklepu obiecał zatrudnić dziewczynę.
Justyna mieszkała teraz na Przedmieściu Chazębiańskim, w drewnianym domu, własności państwa Niestrzępów. Chociaż Zenon dawał jej pieniądze, często odwiedzała go lub wysyłała listy, prosząc o pomoc. Zawsze wskazywała jakieś przeszkody (np. problemy zdrowotne), które musi przezwyciężyć. Co gorsza - jej nastawienie się zmieniło. Zdawała się spoufalać z Zenonem, nadto miała coraz większe wymagania i coraz bardziej grymasiła.
Elżbieta była zadowolona z takiego obrotu sprawy, lecz obawiała się spotkania narzeczonego z dawną kochanką. Chciała jednak udowodnić, że ufa mężczyźnie, dlatego nie prosiła go o inny sposób przekazania jej wiadomości o pracy u Torucińskiego.
Tymczasem Kolichowska wróciła do zdrowia i często towarzyszyła parze w czasie obiadów. Z większą sympatią patrzyła na Zenona, gdyż wiedziała, iż to jemu zawdzięcza powrót Elżbiety,choć z drugiej strony miała świadomość, że ich małżeństwo rozdzieli ją z bratanicą. Wszak dla Ziembiewicza przygotowywano już wspaniały dom. Sama Biecka pamiętała go z dzieciństwa, niegdyś mieszkali w nim ludzie wysokiego urodzenia, a ona chodziła podziwiać go z koleżankami.
Przed ślubem Zenon zabrał narzeczoną do Boleborzy. Nade wszystko chciał, aby matka polubiła Justynę. Ta już w drzwiach powitała ją tymi słowami: Bóg nie dał mi córki, ale wynagradza mnie dziś tobą, drogie dziecko. Później, po obiedzie, kobieta chwaliła urodę Elżbiety. Zenon przypomniał sobie jednak, że podobnie mówiła o Justynie.
Pani Żaneta dobrze się trzymała, jednak ojciec wyglądał coraz gorzej. I jemu spodobała się Elżbieta. Przyszła synowa zauważyła, że mężczyzna zdaje się być chory. Jej zdaniem nie powinien się przemęczać.
Kiedy para opuszczała Boleborzę, Biecka otrzymała od pani Żanety sygnet z herbem Ziembiewiczów oraz zapewnienie o przysłaniu obrusów, bielizny itp. Para postanowiła także, że po ślubie skorzysta z propozycji pani Niewieskiej, która zaprosiła ich do mieszczącej się na południu willi.
W drodze do matki Bieckiej Zenon i Elżbieta zatrzymali się jeszcze na kilka dni w Wiedniu, gdzie mężczyzna chciał zapoznać się z miejskim budownictwem.
Szczęście Zenona i Elżbiety trwało w najlepsze. Nad morzem spędzili najwspanialszy miesiąc swego życia, a wybranka mężczyzny zaszła w ciążę (o dziecku od jakiegoś czasu myśleli oboje, ale mając w pamięci sytuację z Justyną, nie mówili o tym głośno). Pani Niewieska przyjechała dopiero po kilku dniach ich pobytu w willi. Resztę czasu spędzili razem.
XX
Nastała zima. Justyna wstawała wczesnym rankiem, myła się w zimnym pokoju, a później gotowała sobie herbatę. Kiedy wracała do mieszkania, w najmowanym przez nią pomieszczeniu znowu było lodowato. Na ulicę Świętojańską szło się z centrum około trzech kwadransów, lecz Bogutówna przywykła już do tego i wcale nie zamierzała się przeprowadzać.
Justyna lubiła swoją pracę. Potrafiła odpowiednio zachwalać towar, zręcznie go odmierzała i składała oraz skutecznie sprzątała. Oprócz niej w sklepie zatrudnieni byli jeszcze Ludwik (syn Torucińskiego), pan Michał (niemłody już Subiekt), Mańcia (specjalnie do włóczek) i żona Torucińskiego (kontrolowała kasę).
W centrum Justyna spotykała wielu ludzi. Któregoś dnia czekał na nią Franek Borbocki, brat Jasi. Przyniósł on smutną informację - córeczka koleżanki, Jadwisia, zmarła. Justyna niezwłocznie poszła z nim do Gołąbskiej, aby ją pocieszyć. Trzy dni później odbył się pogrzeb. Po upływie czterech miesięcy gruźlica przerwała życie samej Jasi. Od tego czasu Justyna separowała się od ludzi.
Niestrzępowie, u których mieszkała Justyna, rzadko przyjmowali gości. Czasem odwiedzał ich Andrzej Podebrak, a po jego wizytach pani Niestrzępowa opowiadała Bogutównej o swej siostrzenicy (dziewczyna zmarła bardzo młodo).
W pracy szło Justynie bardzo dobrze. Toruciński był z niej zadowolony, podniósł jej nawet wynagrodzenie, chociaż najlepszym dowodem zaufania, jakim ją darzono, było to, że nierzadko zastępowała żonę właściciela przy kasie.
Jednak któregoś dnia Justyna nie przyszła do sklepu. Był wtedy koniec września. By dowiedzieć się, co się stało, wysłano do niej Mańcię, której dziewczyna powiedziała, że nie jest chora, ale jest zmęczona. Po chwili rozpłakała się bez wyraźnej przyczyny.
XXI
Późną jesienią z Paryża wrócił Karol Wąbrowski. Na peronie spotkał on Zenona Ziembiewicza, który wyglądał niczym dygnitarz z filmów. W czasie rozmowy syn Kolichowskiej przyznał, że Zenon zdaje się być człowiekiem szczęśliwym lub czymś zmieszanym. Ziembiewicz odrzekł, że jest raczej w pośpiechu. Dodał także, że on i Elżbieta doczekali syna, a Kolichowska czuje się dobrze. Odwiózłszy kolegę, Ziembiewicz zapowiedział swą wizytę z żoną.
Kiedy Karol szedł w stronę pani Kolichowskiej, miała ona wrażenie, iż jest kimś obcym. W czasie przywitania powiedziała mu, że zupełnie nie przypomina ojca. Ożywiło to w niej wspomnienie Konstantego, z którym straciła kontakt, gdyż za granicę pojechała za nim jakaś kobieta. Opowiedziała synowi także o sytuacji Ziembiewiczów. Elżbieta i Zenon mieszkali we wspaniałym domu, a po śmierci Waleriana wprowadziła się do nich także pani Żaneta.
Jako pierwsza z wizytą przyszła Elżbieta. Początkowo z niechęcią patrzyła na Karola - pamiętała przecież, że to on był głównym zmartwieniem ciotki. Ożywiła się nieco, gdy mężczyzna zapytał o jej syna. Chłopiec miał na imię Walerian i skończył właśnie trzy miesiące. Był dla bratanicy Kolichowskiej czymś absolutnie fascynującym. Jej słowa potwierdził także Zenon, który właśnie przyszedł. Dodał, że gdyby tylko miał więcej czasu, spędzał by go właśnie z Walerianem.
Po obiedzie Elżbieta zapytała kuzyna, dlaczego ten tak długo zwlekał z powrotem. Odpowiedzią były jego stan zdrowia i trudności związane z podróżą. Ostatecznie uznała go za całkiem miłego człowieka.
Gdy Ziembiewiczowie wyszli, Kolichowska położyła się. Była rozczarowana szybkim odejściem Elżbiety. Wiedziała, że syn nigdy nie zastąpi jej bratanicy, tak jak ona nie mogła zastąpić kiedyś jego.
Minęło parę dni i pani Cecylia wybrała się z synem do Ziembiewiczów. W czasie spotkania Kolichowska, Zenon i pani Żaneta zostały na tarasie, a Elżbieta i Karol odeszli na moment, aby zawołać Marynkę, która spacerowała z dzieckiem. Kiedy trafili na służącą, dostrzegli, że rozmawia z jakąś dziewczyną. Marynka wytłumaczyła, iż widziała ją po raz pierwszy i chciała ona zobaczyć dziecko Ziembiewiczów. W drodze z powrotnej Elżbieta była zaniepokojona, nie do końca wierzyła w słowa służącej.
W nowym domu pani Żaneta czuła się naprawdę dobrze. Z Boleborzy przyjechała razem ze służbą, wszystko było więc jak dawniej. Zenon nie lubił, kiedy rozmowy schodziły na temat jego ojca (teraz stało się to po pytaniu zadanym przez panią Kolichowską) – wciąż pamiętał o jego niewierności. Wkrótce wspomniano także księdza Czerlona, co zdziwiło Wąbrowskiego. Pamiętał mężczyznę o takim nazwisku z Paryża i wyraźnie zaskoczyło go, że jednak został księdzem. Okazało się, iż miał wiele słabości, a jedna z nich miała na imię Weronika. Niektórych mogła dziwić także jego wyjątkowo zażyłość z hrabiną Tczewską. Mimo to pani Żaneta nie widziała w postaci duchownego nic zdrożnego – bardzo ceniła go za jego działalność edukacyjną i wspaniałe kazania.
Elżbieta wciąż odczuwała niepokój związany z wizytą nieznajomej dziewczyny. Dopiero po kilku dniach zmusiła Marynkę do podania tożsamości tajemniczego gościa. Była to, rzecz jasna, Justyna Bogutówna, która prosiła służącą, aby ta nikomu nie mówiła, że czasem przychodzi. Elżbieta nie chciała jednak poruszać tego tematu z Zenonem, wszak naprawdę niedawno odzyskali spokój.
Wkrótce Justyna ponownie pojawiła się w życiu Ziembiewiczów. Zenon wyznał żonie, iż ponownie otrzymuje od niej listy, co miało związek z odejściem z pracy u Torucińskiego. Teraz Bogutówna pisała z prośbą o załatwienie pracy w cukierni Chązowicza. Chociaż Elżbieta chciała zorganizować coś w większej odległości od swego domu, Zenon zdecydował się na ułatwienie starań dziewczyny. Chciał utrzymać w tajemnicy romans i wierzył, że przychylenie się do jej oczekiwań może w tym pomóc. Tydzień później Justyna rozpoczęła pracę w cukierni.
XXII
Imieniny pani Kolichowskiej zgromadziły w tym roku zaledwie parę starszych kobiet. Pani Gieracka dawno już nie żyła, inna z pań chorowała, a zamiast pani Gawrońskiej przyszła jej córka, która, jak się okazało, miała prośbę do prezydenta. Zenon zjawił się jednak tylko na moment, porozmawiał przez chwilę z Karolem i zostawił żonę i matkę. Dla pani Żanety były to pierwsze imieniny Kolichowskiej. Elżbieta podziękowała pani Tawnickiej za wstawiennictwo w sprawie Justyny. Wtedy kilka pań uświadomiło sobie, że mowa o córce Karoliny Bogutowej (znała ją Warkoniowa, znała Żaneta).
Elżbieta porozmawiała chwilę z Karolem (o starości i chorobach), po czym odjechała wraz z panią Żanetą. Teściowa pytała o znajome pani Kolichowskiej, lecz Justyna odpowiadała zdawkowo, gdyż obawiała się pytań o Justynę.
Gdy żona Ziembiewicza dotarła do domu, czekał na nią Marian Chąśba. Pamiętała go z kamienicy Kolichowskiej, wiedziała, że pracuje w „Niwie”. Przyczyną wizyty mężczyzny była trudna sytuacja Franka Borbockiego, który trafił do więzienia. Elżbieta obiecała spróbować mu pomóc, lecz nie mogła niczego zagwarantować, gdyż mężczyzna ubliżał dozorcom. Znacznie bardziej martwiła ją szeroka wiedza Mariana Chąśby. Miał on świadomość, że Bogutówna (znana Frankowi od najmłodszych lat) jest pod opieką żony Ziembiewicza.
Zenon wkrótce wrócił do domu. Jego obecność szybko przegnała niepokój Elżbiety. Przypomniał jeszcze żonie o zbliżającym się wyjeździe na polowanie do Chazębnej.
XXIII
Pani Żancia zawsze wstawała wcześnie rano, modliła się, a później wychodziła do ogrodu. Wtedy mogła swobodnie rozmyślać o swoim życiu. Z Walerianem była szczęśliwa, chociaż jego słabość do kobiet sprawiała jej przykrość. Mimo to zawsze umiał on przeprosić i wyjaśnić swe postępowanie. Bardzo cieszyła ją sytuacja syna, który zdobył wysokie stanowisko i zyskał wielką popularność. Późniejszą część dnia spędzała pani Żańcia z synową, którą bardzo lubiła i której nie szczędziła komplementów.
Tymczasem Zenon coraz bardziej przypominał ojca. Żywo interesował się polowaniami, poświęcał im wiele czasu, znajdując w nich ucieczkę przed odpowiedzialnymi decyzjami. Jego przyjaźń z Wąbrowskim nie była już tak silna jak kiedyś. Niechętnie słuchał o Adeli i wracał myślami do minionych lat.
Któregoś dnia kamienicę przy Staszica odwiedził ksiądz Czerlon. Karol zapytał dawnego znajomego, jak to się stało, że został on księdzem. Czerlon, mężczyzna przystojny, dobrze zbudowany, opuścił Paryż i udał się do Grenoble, gdzie podjął pracę konduktora. Wkrótce wyruszył jednak na północ, a wszystkie pieniądze zostawił pewnej dziewczynie. Dalsze podróże nie pozwoliły mu znaleźć szczęścia, czuł się nieswojo, wciąż musiał uciekać. Rozmowa zeszła na temat ludzkiego życia, cierpień i radości. Przerwał ją jednak przyjazd szofera hrabiny Tczewskiej.
XXIV
Od polowania w lasach bramińskich minął miesiąc. W domu Ziembiewiczów odbył się wtedy wspaniały raut, o którym rozpisywała się prasa, zachwalając gościnność i zaradność Elżbiety. Później wspominano, że tego samego dnia zamknięto hutę Hettnera i aresztowano kolejnych robotników. Z tym wydarzeniem wiązano niepokój prezydenta.
Nowe stanowisko było dla Zenona wielkim wyzwaniem. Miasto zmieniało się za jego rządów – rozpoczął on budowę domów robotniczych, prowadził remonty, porządkował brzeg rzeki. Teren nadbrzeżny przeznaczył na korty, boiska sportowe, park oraz pijalnię mleka dla dzieci. Wcześniej zlikwidował znajdujący się tam klub, w którym organizowano pijackie dansingi. Prasa chwaliła nowego prezydenta, lecz wkrótce miały przyjść na Zenona naprawdę ciężkie dni.
Jesienią właściciel tancbudy wygrał proces sądowy i miasto mogło zostać obciążone kosztami. Niebawem cofnięto także dofinansowanie na budowy domów robotniczych. Sytuacja stawała się więc coraz trudniejsza, co znajdowało odbicie w zachowaniu Ziembiewicza.
Elżbieta zauważyła, że Zenon znacznie się zmienił. Stał się posępny, nierzadko czynił jej wyrzuty w obecności innych, a nawet wypominał znajomość z Chąśbą.
W dzień rautu Ziembiewicz udał się do Bogutównej. Chciał poznać przyczynę jej rezygnacji z pracy w cukierni. Dziewczyna odpowiedziała, że od początku jej się tam nie podobało, dodała też, iż nie potrzebuje pieniędzy. U Niestrzępów mieszkało jej się dobrze, lecz obawiała się wizyt mężczyzny, który, jak mawiano, zabił swą ukochaną (siostrzenicę Niestrzępowej). Zachowanie Justyny zaniepokoiło Zenona – dziewczyna całymi dniami roniła łzy, była pogrążona w apatii.
Nieco później Zenon opowiedział żonie o wizycie u Bogutównej. Elżbieta uznała ją za wielkie zagrożenie dla ich związku, a oboje ustalili, że muszą wysłać do niej lekarza. Ziembiewicz wciąż rozpamiętywał dawne wydarzenia i czynił sobie wyrzuty z powodu niemożliwości uwolnienia się od dawnej kochanki.
Wizytę Bogutównej złożył doktor Lefeld. Ustalił, że cierpi ona na zaburzenia osobowości, powiedział nawet o początkowej fazie schizofrenii. Zalecał, ażeby dobrze się odżywiała i spędzała czas w otoczeniu ludzi, do których ma zaufanie. Zenon i Elżbieta wiedzieli, że stworzenie jej takich warunków będzie niezwykle trudne, jeśli nie niemożliwe.
XXV
Pod koniec zimy stan zdrowia pani Kolichowskiej znacznie się pogorszył. Mogła ona liczyć na wsparcie Elżbiety i Karola. Syn wiele czasu spędzał zamknięty w pokoju, lecz wezwany przez matkę okazywał jej wsparcie. Często wracali pamięcią do minionych lat, rozmawiali o przyrodniej siostrze Karola (tancerce żyjącej z emigrantem) oraz o jego ojcu. Kiedy indziej mówili o Kolichowskim, jej drugim mężu. Jego pojawienie się było dla Wąbrowskiego ciosem, lecz kobieta tłumaczyła, że miała prawo wyjść ponownie za mąż, skoro jej pierwszy partner zmarł.
Wkrótce stan zdrowia pani Kolichowskiej pogorszył się na tyle, że Elżbieta i Karol wciąż czuwali przy jej łóżku. Kiedy zmarła, formalnościami zajęła się pani Żaneta. Był to szczególny cios dla Elżbiety, gdyż w przeciwieństwie do Karola, nie zdążyła powiedzieć ciotce o swych prawdziwych uczuciach.
XXVI
Justynę dręczyły koszmary. Śniła o Gołąbskich, później o martwym dziecku. Przypomniała sobie, że sama udała się kiedyś do akuszerki, by usunąć ciążę. Tego dnia myśli o tym wydarzeniu towarzyszyły jej nieustannie. Wciąż wspominała wizytę u kobiety, ból, chorobę, która nastała po wszystkim. Nawet praca u Torucińskiego nie oszczędziła jej cierpień – niemal każdego dnia myślała o dziecku.
Często odwiedzał ją Zenon. Nie rozpoznawała w nim jednak dawnego kochanka, a ich spotkania upływały na rutynowych pytaniach o leki i stan zdrowia dziewczyny. Ziembiewicz chciał skłonić Bogutówną do wizyty w szpitalu.
Kiedy Zenon wyszedł, Justyna zeszła do Niestrzępów. Z wizytą ponownie przyszedł Podebrak, który opowiadał o złej sytuacji w fabryce. Tego dnia Justyna dowiedziała się, co zaszło w przeszłości. Podebrak zastał żonę z kochankiem, zabił oboje, ale sam nie zdążył popełnić samobójstwa.
Niedługo później przyszedł lekarz. Nalegał, aby Justyna rozpoczęła terapię, ale ona uparcie odmawiała. Wyznała tylko, że coraz częściej myśli o skrzywdzeniu siebie lub jego.
Ziembiewicz wracał od Justyny drogą prowadzącą obok rozpoczętej budowy domów dla robotników. Inwestycja była nieudana, stała w miejscu, a prezydent rozważał przeznaczenie jej na mieszkania czynszowe. Najbardziej obawiał się Justyny, wiedział, że może stanowić ona zagrożenie, że gdzieś się wymyka.
Samochód Ziembiewicza został zatrzymany przez policjanta, który powiedział mu o manifestacjach. W magistracie czekał już Czechliński.
XXVII
Nastały trudne dni. Mimo oddanych strzałów robotnicy wciąż strajkowali, co wzmogło aresztowania. Do więzienia trafił nawet Marian Chąśba. Media uznały, że pierwsze strzały padły z tłumu, przypisano je Podebrakowi. Niedługo później w wyniku postrzelenia zmarł Franek Borbocki.
Rozkaz wydania strzałów łączono z Ziembiewiczem – salwa nastąpiła wszak zaraz po jego przyjeździe. W rzeczywistości decyzja została podjęta wcześniej, a którego dnia woźny słyszał w ratuszu kłótnię między Zenonem a Czechlińskim. Prezydent oskarżał mężczyznę o chęć zrzucenia całej winy na niego.
Zenon odebrał telefon od doktora Lefelda. Informował on, że Justyna chciała się otruć, lecz wystarczyło płukanie żołądka. Ziembiewicz niezwłocznie udał się do Bogutównej, od której dowiedział się, że lekarz nie chce dać jej spokoju, a ona chciałaby po prostu robić to, na co ma ochotę. Później zaczęła czynić wyrzuty dotyczące usunięcia dziecka. Zenon bronił się, że do niczego jej nie namawiał, ona jednak wypomniała mu przekazanie pieniędzy. Dodała, że każdej nocy słyszy głosy umarłych, którzy mówią do niej: Weź go i zabij. Weź go i zabij.
Ziembiewicz pojechał do Lefelda i poprosił go, by pielęgniarka jak najszybciej zamieszkała z Bogutówną. W końcu spotkał ją samą i dowiedział się, że wróciła do domu tylko po rzeczy.
Elżbieta była sama w domu. Odebrała kolejny list zaadresowany maszynopisem, w którym znajdowały się linotypowe odbitki. Dotyczyły one stracenia pierwszego robotnika. Gdy Zenon wrócił do domu, dostrzegł zaniepokojenie żony. Nie był zdziwiony tym stanem, lecz zarzucał jej, że wciąż jest sentymentalną mieszkanką kamienicy przy Staszica. Wtedy zapytał też, czy wie, co stało się z mężem Gołąbskiej. Mężczyzna został zmasakrowany gdzieś na przedmieściu. Ciało znaleziono jakiś czas temu, lecz identyfikacja była niemożliwa. Tożsamość mężczyzny ujawniły dopiero kolejne przesłuchania (zabili go robotnicy). Na te słowa Elżbieta odpowiedziała, że zmarła ostatnia osoba spośród wszystkich mieszkających pod podłogą na Staszica.
Zenon nie wiedział, kto oddał pierwsze strzały, przecież to nie on decydował. Żona zarzuciła mu jednak, iż znalazł się po drugiej stronie, przekroczył granicę (Nie, chodzi o to, że musi coś przecież istnieć. Jakaś granica, za którą nie wolno przejść, za którą przestaje się być sobą). Na to odrzekł on: Można być tylko tym, czym się jest, moja droga - nic więcej nie można.
Ziembiewicz wyszedł z domu i poszedł do parku. Na ławce spędził kilka godzin, a po powrocie spotkał matkę. Pani Żaneta starała się mu pomów, tłumaczyła, iż ma wrogów, gdyż jest wysoko postawiony, wyliczała wszystkie dobre uczynki i zaznaczała, że cofnięcie finansowania nie było jego winą. Zenon powiedział: Widzisz, to właśnie wszystko jest nieprawda. Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest.
Zenon wyszedł na górę, gdzie przebywała Elżbieta. Powiedział żonie o samobójczej próbie Justyny, po czym dodał, że dziewczyna żyje. Miał Elżbiecie za złe, że pewnego dnia wezwała do siebie Bogutówną. Ta tłumaczyła się swą nieświadomością – przecież Justyna nie wiedziała nawet o jej istnieniu. Zenon powiedział, że robili to, co uznali za właściwe, ale swoje szczęście zbudowali na cierpieniu Justyny: Ale to na jej zniszczeniu wyrosło to, co jest między nami. Tak to było i tak to jest do dziś.
Zakończenie
Nikt nie wiedział, jak to się stało, że w czasie wzmożonej czujności Justyna Bogutówna bez najmniejszego problemu dostała się do gabinetu prezydenta miasta. Niedawno zatrudniona sekretarka tłumaczyła, iż dziewczyna podeszła do niej na korytarzu i prosiła o osobiste spotkanie z prezydentem. Wzięła ją za biedną osobę, która chce prosić o zapomogę. Zresztą sam kazał ją wpuścić, upewniwszy się chwilę wcześniej co do tego, jak ona wygląda. Chwilę później rozległ się krzyk.
Otwarto drzwi, Ziembiewicz leżał na podłodze twarzą do dywanu. Przestępczynię pochwycił woźny, gdy chciała wyskoczyć przez okno. Niezwłocznie wezwano żonę prezydenta miasta i lekarza. Okazało się, że jego twarz została polana jakimś kwasem.
Całe miasto zastanawiało się nad tym, co zaszło w magistracie. Mało kto potrafił powiązać Bogutówną z Ziembiewiczem, mówiono raczej, iż była szalona, szukano nawet wspólników, którzy mogli mieć udział w przygotowaniu morderstwa (łączono Justynę z Podebrakiem).
Pielęgniarka zeznała z kolei, że Justyna wyszła z mieszkania, kiedy sama udała się do sklepu, myśląc, że chora śpi. Dodała także, iż opiekowała się Bogutówną na życzenie samego Ziembiewicza. Elżbieta nie składała natomiast żadnych wyjaśnień.
Diagnozy mówiły, że Zenon nie odzyska wzroku. Przeniesiono go więc do prywatnego mieszkania, w którym popełnił samobójstwo.
Po śmierci Ziembiewicza Elżbieta wyjechała za granicę, a syna zostawiła pod opieką teściowej. Kobieta, korzystając z zaproszenia Wąbrowskiego, zamieszkała w kamienicy przy Staszica i oddała się wychowaniu Waleriana.
Plan wydarzeń
1. Informacja o tragicznym końcu Zenona Ziembiewicza.
2. Próba odtworzenia losów mężczyzny i otaczających go ludzi (tu zaczyna się chronologiczna akcja)
3. Podzielona między Boleborzę (rodzice) a miasteczko (szkoła) młodość Ziembiewicza.
4. Narodziny nieodwzajemnionego uczucia Zenona do Elżbiety Bieckiej.
5. Imieniny Kolichowskiej.
6. Studia Ziembiewicza w Paryżu.
7. Przyjazd głównego bohatera do Boleborzy i spotkanie Justyny Bogutównej.
8. Wiadomość o śmierci Adeli, romans z Justyną.
9. Oferta Czechlińskiego.
10. Przypadkowe spotkanie Zenona z Elżbietą. Miłość rodzi się na nowo.
11. Wyjazd Ziembiewicza na ostatni dzień studiów.
12. Śmierć Karoliny Bogutowej. Przeprowadzka jej córki do miasteczka.
13. Powrót Zenona i przypadkowe spotkanie z Justyną. Kontynuacja romansu.
14. Wiadomość o ciąży Bogutównej.
15. Dziewczyna dokonuje aborcji.
16. Elżbieta Biecka porzuca Zenona i wyjeżdża do Warszawy, by spotkać się z matką.
17. Ziembiewicz udaje się do Warszawy, by uzyskać przebaczenie Elżbiety.
18. Bogutówna w sklepie Torucińskiego.
19. Ślub Elżbiety i Zenona.
20. Podróż poślubna.
21. Narodziny dziecka Ziembiewiczów.
22. Zenon prezydentem miasta.
23. Powrót Karola Wąbrowskiego, pogarszający się stan Kolichowskiej.
24. Justyna rezygnuje z pracy.
25. Niepokojące objawy choroby psychicznej u Bogutównej.
26. Raut u Ziembiewiczów.
27. Śmierć Kolichowskiej.
28. Pierwsze groźby ze strony Justyny (zdiagnozowano u niej schizofrenie).
29. Strajk robotników.
30. Strzały w stronę tłumu (o wydanie decyzji podejrzany jest Zenon).
31. Próba samobójcza Bogutówny.
32. Justyna dostaje się do magistratu i oblewa Zenona kwasem.
33. Bogutówna powstrzymana przed wyskoczeniem z okna i aresztowana.
34. Zenon przeniesiony do bezpiecznego mieszkania.
35. Samobójstwo Ziembiewicza.
36. Wyjazd Elżbiety do matki.
37. Pani Żańcia (matka Zenona) przeprowadza się z synem (Walerianem) do kamienicy nieżyjącej już Kolichowskiej.
„Ballada o zejściu do sklepu” to utwór Mirona Białoszewskiego. Już po tytule możemy poznać autora który wielokrotnie dał się poznać z łączenie...
Autorstwo i czas powstania Przechowywany w Bibliotece Jagiellońskiej najstarszy rękopis „Bogurodzicy” pochodzi z początku XV w. Został on odnaleziony w oprawie...
„Przeprosiny Boga” Jana Kasprowicza to ludowa ballada pochodząca z ostatniego tomu utworów poety „Mój świat”. Tekst pod względem gatunkowym...
Streszczenie Wierszowany dialog mistrza Polikarpa ze Śmiercią rozpoczyna się od sceny modlitwy mistrza w kościele kiedy to prosi Boga o możliwość spotkania ze Śmiercią....
Streszczenie Bohaterką utworu Roalda Dahla jest tytułowa Matylda. Była to niezwykle utalentowana dziewczynka ale niestety urodziła się w prymitywnej rodzinie która...
Streszczenie W małym domku na skraju dużego miasta mieszkał Charlie Bucket razem z rodzicami i czwórką rodzeństwa. Była to biedna rodzina i codziennie rodzice musieli...
Interpretacja Mit o Dzeusie jest opowieścią o najważniejszym z bogów który władał całym Olimpem. Jest to mit który doskonale oddaje antropomorficzność...
Podobnie jak inne utwory Kochanowskiego (np. „Na lipę”) fraszka „Na dom w Czarnolesie” jest pochwałą wiejskiego życia. Po okresie podróży...
Problematyka „Wujek Karol. Kapłańskie lata papieża” to książka Pawła Zuchniewicza. Stanowi ona beletryzowaną biografię przyszłego papieża skupiając się...