Naukowa sztuka ze „śpiewkami” w trzech aktach
1934
poświęcone Stefanowi Szumanowi
Streszczenie
Akt pierwszy
Scena przedstawia zakład szewski na przestrzeni półkolistej. Warsztat mieści się wysoko ponad doliną, jakby był w wysokich górach. W środku znajdują się Sajetan i dwaj czeladnicy. Z daleka dochodzi huk samochodów i ryk syren.
Sajetan, kując jakieś buty, głośno wyznaje, że jest wiecznym tułaczem tułającym się tym, że wciąż przynależy do jednego miejsca. Stwierdza jednak: Hej! Kuj podeszwy dla tych ścierw! Nie będziemy gadać niepotrzebnych rzeczy — nie! Przerywa mu Czeladnik I, który zadaje pytanie: Czy wy byście mieli odwagę zabić ją? Pada następująca odpowiedź: Dawniej tak — teraz nie! Hej!
W tym momencie Czeladnik II stwierdza, że drażni go ciągłe wtrącanie przez Sajetana hej. Ten odpowiada, że jego drażni fakt robienia butów dla nich. Mógłby być przecież prezydentem, a tymczasem tkwi w warsztacie. Czeladnik II kwituje te słowa groźbą opuszczenia zakładu, po czym zadaje pytanie o Heliodora. Współpracownik odpowiada, iż jest to fikcyjna postać.
Sajetan stwierdza, że nie wierzy już w rewolucję, ponieważ wszystko obraca się przeciwko nim. Mówi: Nawóz jesteśmy, jako ci dawni królowie i inteligencja w stosunku do totemowego klanu — nawóz! Czeladnik odpowiada słowami podkreślającymi wysoką jakość życia tych, o których mówi Tempe.
W dalszej części rozmowy Sajetan wyraża przekonanie o schyłku ludzkości konającej pod gniotem cielska gnijącego i złośliwego nowotwora kapitalizmu. Jednakże stanu tego nie można zrobić, wszystko zostało wygadane do cna. Zastanawia się jeszcze, czy oni - robotnicy - są także ludźmi, ale refleksję tę kwituje skierowanym pod adresem swoim i rzemieślników określeniem bydlęce ścierwa. W dodatku nie widzi on nadziei, by praca kiedyś się zatrzymała, gdyż machina społeczna nie ustąpi. Jedyną pociechę widzi w tym, że wszyscy będą orać z zapamiętaniem nieprzytomnym, nie będzie już próżniaków. Czeladnik II pyta: Tych na naczelnych stanowiskach kontrolnych? Sajetan odpowiedział twierdząco.
Rozmowa trwa. Czeladnik II informuje współpracowników, że do warsztatu najprawdopodobniej przyjdzie księżna ze swoim prokuratorskim psem i gadać będzie też i wiercić nama otworki w metafizycznych pępkach, jak to uni, ci pysni panowie nazywają w sobie te cukierki, co u nas wrzodami swędzącymi są i zostaną. Dostrzega przy tym odwieczne różnice w pojęciach stosowanych przez przedstawicieli odmiennych stanów.
Mowa Czeladnika II nie zrobiła wrażenia na Czeladniku I. Jędrek, bo tak miał na imię, oznajmił, że zna Kretschmera (niemiecki psychiatra, autor koncepcji, w myśl której istnieją określone typy ludzkiej budowy i odpowiadające im typy psychiczne) z wykładów Zachorskiej (określa ją mianem intelektualnej lafiryndy. Zachorska była historyczką i krytyczką sztuki). Na wykłady uczęszczał Jędrek do Wolnej Wszechnicy Robotniczej. Na bazie zdobytej wiedzy stwierdził, że coraz więcej na świecie pykników (typy ze skłonnością do tycia i o charakterze cyklotomicznym), którzy robią wszystko, by się wywyższyć. Po chwili kończy przemowę i zastanawia się, czy jest pyknikiem czy schizoidem.
Zmęczony rozmową współpracowników Sajetan stwierdza, że chciałby wejść w skórę ludzi, o których mówią, robić to, co robią oni, ale lepiej, nawet tworzyć przy tym nowy obraz świata.
Czeladnik II ucisza rzemieślników, chociaż Tempe protestuje. Do warsztatu wchodzi ubrany w żakiet prokurator Scurvy. Komentując słowa Sajetana (chciał wprowadzić zmianę, unikając morderstw) powiedział: Jakże byście to chcieli: nie mordować, „chyba że już nie można”. Nigdy nie można, zawsze trzeba — tak to jest. Hehe. Rozsierdziło to Czeladnika II, który wyraził chęć wyjścia z zakładu. Scurvy nie zatrzymywał go, rzekł jedynie, że może iść i zdechnąć pod płotem, gdyż jedyne wyzwolenie jest przez pracę.
Na słowa prokuratora Sajetan odrzekł, że Scurvy pracuje w fotelu, paląc dobre papierosy. Mężczyzna odpowiedział robotnikowi, podkreślając brak możliwości zmiany tego stosunku. Zawsze będą dyrektorzy, którzy będą musieli nawet jeść co innego, niż jedzą robotnicy, gdyż praca umysłowa wymaga innych składników mózgu. Słowa te wywołały płacz Czeladnika I, a Sajetan odpowiedział, że wtedy będą jedli preparaty bez smaku, nie langusty i inne przysmaki, a ludzi w typie mężczyzny w żakiecie nie będzie już potrzeba (po czym także się rozpłakał). Prokurator odrzekł, iż jest to niemożliwe, narządy trawienia nigdy nie dostosują się do kilku pigułek, wtedy cała ludzkość zdegenerowałaby się do pierwotniaków.
Do rozmowy włączył się Czeladnik II, który zarzucił prokuratorowi ciągłe myślenie o abstrakcjach w uniezależnaniu swego żołądka. On sam chciałby tylko piwa i łatwych kobiet, ale może wypić jedynie dwa kufle, a czas spędza ciągle z tą samą Kaśką.
Scurvy zażądał przerwania rozmowy, ale rozochocony Jędrek podszedł do niego z zaciśniętą pięścią. Nazwał go teozofem (wyznawca teozofii), człowiekiem z pięknymi idejkami, który ma tyle dziwek, ile chce, ale chciałby tylko z jedną, a z tą się nie da. Potem zapowiedział pojawienie się księżnej, dodając, że wynikające z nieodwzajemnionej miłości męki prokuratora są tym samym, co zaglądanie do warsztatów, w których szewcy ciężko pracują. Scurvy usiadł na szewskim zydlu, a Sajetan, zauważywszy, ze gość rozłożył się na części pierwsze, doradził mu, aby zajął się robieniem butów. Prokurator odrzekł: I to wiecie nawet, Sajetanie?! Sajetanie! Jakież to straszne…
W warsztacie pojawiła się odziana w szary kostium i trzymająca w ręku żółty bukiet. Dama wręczyła każdemu po kwiecie, nie omijając Scurvy’ego. Ten przyjął podarunek z kiepsko tajonym gniewem, po czym przekazał go Fierdusieńce (Fierdusieńko był służącym Księżnej), aby umieścił go w wazonie.
Przywitawszy się z rzemieślnikami, Księżna wyraziła podziw dla ich ochoczej pracy. Po krótkim zachwycie nad słowem ochoczo zapytała prokuratora, czy potrafiłby się ochoczo kochać. Ten odrzekł, że będzie jej godny dopiero wtedy, kiedy własnoręcznie wykona parę butów. Księżna wyznała, iż jego bezsilność podnieca ją do zupełnego wariactwa.
Przysłuchujący się rozmowie szewcy nie ukrywali zdziwienia. W końcu Sajetan powiedział, by dać Scurvy’emu oficerski but, aby mógł go skończyć. Na te słowa Jędrek zauważył, że nieszczęście prokuratora spowodowane jest miłością do kobiety wyższego stanu. Scurvy był przecież burżujem, przedstawicielem stanu, który jeszcze dwieście lat temu był pogardzany przez hrabiów.
Gdy prokuratorowi wręczono but, powiedział on: To jedno nie — tego jednego mi nie zabierajcie: jestem prawdziwym, liberalnym — w ekonomicznym znaczeniu — demokratą. Wtedy Sajetan zauważył, że Scurvy cierpi z powodu swej pozycji społecznej. Jego zdaniem prokurator chciałby być hrabią. Dodał: Jemu nie wystarcza, że on będzie but robił jako doktor praw i prokurator najwyższy nieomalże sądu ostatecznego — a oto (wskazuje Księżnę) ten aniołek zatrąbi mu na swych wewnętrznych organkach. Słowa te poruszyły Księżną - skoncentrowaną wcześniej głównie na Terusiu, swym psie - która wyraziła zniesmaczenie postawą rzemieślników. Tempe odpowiedział jednak, że będzie niesmaczny i wywątrobi wszystko na smród. Dodał przy tym, że ludzie czują smród klozetu, ale nie czują smrodu demokratycznego kłamstwa.
W końcu Scurvy przyznał rację Szewcom i opowiedział o tym, jak zazdrościł wieszanemu hrabiemu jego pochodzenia. Zauważył jednak, że wysoko urodzony bał się śmierci tak samo jak biedni.
Całej sytuacji z wielką rozkoszą przyglądała się Księżna, która zaintonowała nawet piosenkę: Ja jestem z domu „von und zu”. / A to tak imponuje mu, / Pędzę jak antylopa gnu, / Jestem to tam, to tam — to tu! Skończywszy śpiewać, wyjawiła wszystkim swe panieńskie nazwisko: Tornado Bajbel-Burg. Usłyszawszy to, Scurvy uświadomił sobie, że Księżna była kiedyś panienką, niewinną dziewczynką. Po chwili rozczulony zemdlał i spadł z zydelka. Pomogli mu szewcy.
Prokurator został ułożony w niezbyt wygodnej pozycji. W tym czasie wąchający otrzymany kwiat Jędrek wyraził swe niezadowolenie z życia, jakie wiedzie, mówiąc, że chłonie rzeczywistość brudnym kubłem od pomyj. A przecież mógł być kim innym, nawet, tu wskazuje na Scurvy’ego, prokuratorem. Tymczasem jest: Jakimś lodowatym nadwszarzem czy czymś podobnym — mówię w przybliżeniu tylko — na przełęczy najdzikszego z nonsensów: pomieszania osobowości z ciałami.
Czeladnik zamilknął zawstydzony. Wtedy Sajetan rzekł do niego: Nieprawda: materializm biologiczny autora tej sztuki mówi inaczej: jest to synteza poprawionego psychologizmu Corneliusa i poprawionej monadologii Leibniza. Przez miliardy lat łączyły się i różniczkowały komórki, aby takie ohydne ścierwo, jak ja, mogło o sobie powiedzieć właśnie: „ja”! Ta metafizyczna książęca prostytuta — po co zdrabniać? — psiakrew, psia ją mać, tę sukę umitrzoną…
Księżna podjęła próbę uspokojenia szewca, na co ten rzekł do niej: Irina Wsiewołodowna - wam Chwistek zabronił być w polskiej literaturze. I dlatego musi się pani błąkać po sztukach bez sensu, stojących poza literaturą, sztukach, których nikt grać nie będzie. On nie znosi rosyjskich księżnych, nie cierpi, biedaczek. On chciałby tylko szwaczki, mundantki - czy ja wiem? Dla mnie to już za wiele! Dla mnie, dla nas są śmierdzące dziwki i jeszcze bardziej śmierdzące rynsztokowe, podwórzowe matrony: nasze babki, ciotki, wujenki... hej!
Słowa Sajetana rozsierdziły Jędrka, gdyż dostrzegł w nich samobiczowanie się klasy. Na tę uwagę odezwał się Scurvy: Klasy klas! Cha, cha! Logistyka w walce klas. Walka klasy klas samej ze sobą. Sam pogardzam sobą za ten nędzny "witz", a na lepszy mnie nie stać. Słysząc to, Księżna zapytała, po co w ogóle robić takie witze. Odpowiedź otrzymała szybko. Otóż zdaniem Scurvy’ego przykłady żartów w polskiej literaturze dawno osiągnęły wyjątkowo niski poziom. W tej sytuacji trzeba zając określoną pozycję. Dodał też, że będąc hrabią, mógłby być jedynie obserwatorem życia.
Księżna wyraźnie nakazała przerwać temat hrabiów (jej zdaniem ten temat postawiony był wyłącznie w Polsce), nazywając przy tym szewców cudnymi chłopakami. Oburzyło to Sajetana, który odczuł obrzydzenie. Z kolei Jędrek, przypomniawszy sobie jedną z młodzieńczych lektur, chciał dostać od Księżnej dziesięć całusów. Ta skierowała jednak w jego stronę niewielki pistolet i zagroziła, że może dostać, ale kule. Wtedy robotnik dostrzegł liczne podobieństwa między tym, o czym pisali literaci, a tym, co dzieje się w szewskim warsztacie.
Rozmowom przysłuchiwał się Scurvy, któremu w końcu udało się podnieść. Mężczyzna wyraził przekonanie, że wkrótce spełnią się wszystkie jego zamiary, że stanie na czele całego społeczeństwa, że jeszcze udowodni swą wartość, że nawet szewcy będą całować go po rękach.
Słowa te nie mogły pozostać bez odpowiedzi. Sajetan z podnieceniem oznajmił koniec czasu inteligentów i nadejście epoki robotników. Czuł wręcz łączność z całym światem, z wszechstworzeniem.
Wymiana zdań spodobała się Księżnej, która rzekła do Szewca: Och, jakże kocham was za to, Sajetanie! Takim was kocham, śmierdzącego wszarza, ze słońcem wszechmiłości gadziej w sercu starego szewca naszej planety. Ja chyba będę waszą kiedyś — dla samej formy, dla fasonu, dla szyku — żeby tylko było to raz. Wysłuchawszy jej, Tempe zaśpiewał na melodię mazurka: Różnorodność przeżyć nigdy nie zaszkodzi, / Jeśli człek się przy tym nie bardzo zasmrodzi, / A gdy i to nawet, i tak nic nie szkodzi, / Bo właściwie mówiąc, kogo to obchodzi! Hej!
Księżna napomniała Sajetana, by więcej nie śpiewał, ponieważ jest wtedy odrzucający, musi się wstydzić za niego. Po chwili dodała, że zamierza odpocząć od mąk swoich przodków wśród ludzi prostych.
Temat rodziny bardzo szybko złapał Jędrek: W tej kwestii przodków coś jest! Rodzice są czymś też - to nie inkubator - a więc i przodkowie dalsi są czymś też, u diabła! Tylko nie trzeba doprowadzać tego do absurdu, jako te arystokraty i te demi-arystony. Tu jest istota rzeczy: w tej jednej rzeczy zalecam umiarkowanie. Bo najgorsza rzecz na świecie to polski arystokrata - gorszy chyba od niego jest tylko polski półarystokrata, co się z niczego już wypusza. Geny, wicie. Ale znowu przecie dobermany i airedale-terriery... Słuchający go Józek stwierdził, że wszystko na świecie jest absurdem, walką potworów. Wtedy Księżna podjęła temat Boga, lecz nie mogła go dokończyć. Oto Sajetan uderzył ją w twarz (dwukrotnie), wybijając jej zęby jak perełki. Widząc to, Scurvy zadeklamował: W srebrzyste pola chciałbym z tobą iść / I marzyć cicho o nieznanym bycie, / W którym byś była moją samotnością, / I w noc tę prześnić całe moje życie.
Kiedy śpiew umilkł, Czeladnik I powiedział prokuratorowi, że tej nocy wszyscy skazani przez niego na śmierć wymiotowałyby ze strachu. Wysunął także pod adresem mężczyzny oskarżenie (posługując się angielskim) o wampiryzowanie tych ludzi przed śmiercią.
Scurvy nie przejął się słowami robotnika. Wierzył w to, że dokona czegoś wspaniałego, odmieni świat jednym słowem, tym, które pochodzi od dawnych wieszczów. Nie zwrócił nawet uwagi na przerywającą mu Księżną. Kontynuował, krytykując arystokrację i gnijący kapitalizm. Sajetan skwitował jego mowę słowem: Banialuki, lecz prokurator kontynuował. Jego zdaniem istniały dwie drogi przemiany - metamorfoza ludności w jedną samorządzącą się masę lub cofnięcie kultury. Dodał też, że tworzenie władzy wywodzącej się z elit nie ma najmniejszego sensu, gdyż ludzie ci zmagają się z odbierającym odwagę czynu przyrostem intelektualnym.
W końcu Księżna określiła jego słowa mianem frazesów społecznego impotenta bez istotnych przekonań. Usłyszawszy to, Scurvy wyszedł z warsztatu.
Czeladnik II stwierdził, że prokurator to człowiek inteligentny, wręcz zbyt inteligentny. Nowe czasy wymagały, aby człowiek był trochę durniem jednak.
Księżna powiedziała szewcom, by wrócili do swych zajęć. Obawiała się nieco Scurvy;ego, wiedziała, że realizacja jego planów może przynieść opłakane skutki (nawet uśmiercenie wielu ludzi dla odpowiedniej miary). Prokurator miał wszak wielki wpływ na komendanta „Dziarskich Chłopców” - Gnębona Puczymordę. Kontynuując swą mowę, arystokratka nazwała rzemieślników bratnimi sobie duszami, które wciąż tęsknią za pierwotnym, leśnym i wodnym bydlęciem.
Kobieta chciała przerwać, lecz szewcy zachęcali ją do dalszej mowy. Okazało się, że jest ona zafascynowana ich ciężką pracą, że zamierza zmienić ich emocje w twórczą energię dla hiperkonstrukcji nowego życia społecznego. Jej zdaniem to człowiek tworzył instytucje, nie instytucje człowieka, co akurat nie spodobało się Józkowi, który uważał je za wyraz najwyższych dążeń ludzkości. Następnie Księżna zwróciła się do Sajetana. Tempe wywarł na niej wrażenie wyższą świadomością swego losu, czuła przy tym podniecającą radość z faktu, iż była istotą dalece wyższą od szewców, miała nad nimi władzę.
Jeszcze raz Księżna ostrzegła szewców przed „Błękitnymi Chłopcami”, powiedziała nawet, że może zdoła im się podlizać. Wtedy Sajetan powiedział o swym synu, który należał do organizacji. Nie podjął jednak tematu, ponieważ wszyscy chcieli słuchać Księżnej. Wypowiedziała ona słowa, które rozsierdziły szewców: Otóż chodzi tylko o to, że wy się nie umiecie zorganizować przez obawę wytworzenia organizacyjnej arystokracji i hierarchii, choć jesteście jedyni dziś w tym smrodowisku życia - cha, cha!
Słowa Księżnej rozgniewały szewców do tego stopnia, że nie szczędzili jej obelg. Sajetan doradził nawet jednemu z robotników, by poczytał „Słówka” Boya i dzięki temu nabrał nieco kultury (Poczytałbyś lepiej "Słówka" Boya, aby choć trochę kultury narodowej nabrać, ty wandrygo, ty chałapudro, ty skierdaszony wądrołaju, ty chliporzygu odwantroniony, ty wszawy bum...).
Kobieta uspokoiła rzemieślników groźbą swego odejścia i po raz kolejny wyraziła swe przekonania: My, to jest arystokracja, to motyle różnobarwne nad ekskrementaliami świata tego - widzieliście, jak czasem motyl na gówienku se siada? Dodała, że demokratyczni chłopi są dla arystokracji zbyt demokratyczni, wspomniała także Scurvy’ego, który wąchał się z państwowym socjalizmem dawnej daty. Groźny mógł być także Gnębon Puczymorda, gdyż w wielu aspektach przypominał szewców. Dodała też, że drabina względności się przeplata, co jednemu śmierdzi, drugiemu pachnie.
Mowa Księżnej doprowadziła szewców do ostateczności. Mężczyźni zaczęli poważnie rozważać danie jej w anielską mordę. Przystąpili już nawet do dzieła, by rozerwać kobietę, lecz przeszkodził im Feruś (foksterier).
Nagle zawaliła się ściana i przewrócił się pień. Zza zasłony wyszedł Scurvy w huzarskim uniformie á la Lassalle. Za nim do warsztatu wpadli odziani w czerwone trykoty Dziarscy Chłopcy, z synem Sajetana (Józiem) na czele.
Prokurator powiedział, że nie mają czasu, toteż scenka reprezentacyjna będzie skrócona. Następnie wyrzekł: Brać ich wszystkich, co do jednego! Tu jest gniazdo najohydniejszej, przeciwelitycznej rewolucji świata, chcącej sparaliżować wszelkie poczynania od góry - tu rodzi się ona z pomocą perwersji nienasyconej samicy, renegatki jej własnej klasy, a ostatecznym celem jej - babomatriarchat ku pohańbieniu męskiej, jędrnej siły - społeczeństwo jest kobietą - musi mieć samca, który je gwałci - otchłanne myśli - nieprawda?
Sajetan zaprotestował, lecz Scurvy nazwał go prezesem cofającego kulturę towarzystwa. Oznajmił też, że telefonicznie uczyniono go ministrem sprawiedliwości i wielości rzeczywistości. Po chwili nakazał aresztować wszystkich zgromadzonych w obronie najtęższych umysłów.
Nie pomógł nawet cios wymierzony szpicrutą przez Księżną w dolną część brzucha Scurvy’ego. Prokurator zakrzyknął: Brać, brać ich wszystkich czworo! Może się to wydać nad wyraz śmiesznym, ale nikt nie wie, że tu tkwił perwersyjny węzeł sił mogących rozsadzić całą naszą przyszłość i pogrążyć świat w anarchii. Rachunek z panią odkładam na później - teraz nareszcie mamy czasu do syta.
Już po chwili Sajetan wyciągnął swe ręce przed Józiem, by ten założył na nie kajdanki. Temple powiedział jeszcze: Niestety nie będziemy mówić niepotrzebnych rzeczy - hej!!! Dziarscy chłopcy powoli aresztowali pozostałych zebranych, zapadała coraz większa nuda.
Akt drugi
Scena przekształca się w specjalnie urządzoną salę więzienną, salę przymusowej bezczynności. Jest ona podzielona balaskami, po jednej stronie pustka, po drugiej najwspanialej urzadzony warsztat szewski. Na środku umieszczona była katedra dla prokuratora, nad nią znajdował się witraż przedstawiający błogosławieństwo pracy zarobkowej. Po lewej (pustej) stronie sceny błąkają się szewcy. Wyraźnie widać, że są umęczeni bezczynnością, często drapią się po plecach. Nieopodal stoi strażnik - byczy chłop, który raz na czas bierze jakiegoś rzemieślnika, wywleka go za drzwi, po czym wrzuca go z powrotem do celi.
Pilnujący szewców mężczyzna oznajmił im, że znajdują się w sali planowanego bezrobocia, która stworzona została, by dręczyć osobników żądnych pracy. Wskazał też na witraż, element pogłębiający smutek osadzonych.
Sajetan był bezradny i rozdrażniony. Chciał pracować, robić cokolwiek, gdyż próżnowanie sprawiało mu ból. Podobne odczucia mieli jego towarzysze niedoli.
W pewnym momencie Strażnik rzucił się na Czeladnika I i wyciągnął go z sali. Tempe nie zwrócił na to uwagi, mówił, że czas panowania nieprzyjaciela musi się skończyć, rozpaczał też nad tym, jak łatwo szewska siła obumarła. Optymistycznej wiary w odmianę losu Sajetana nie podzielał Józio (Czeladnik II). Wiedział, że wielu już żywiło nadzieję, w efekcie czego jedynie zgniło. Tempe podsumował jego słowa sformułowaniem banały, na co mężczyzna odrzekł, że największe prawdy też są banalne. On - młody człowiek - znacznie gorzej odczuwał trudy niewoli niż stary już Tempe. Chciałby przecież pracować, a po pracy cieszyć się życiem.
Nagle na scenę wchodzi ubrany w togę i biret Scurvy, który zajmuje miejsce na katedrze. Prokurator śpiewa: Mahatma wyrżnął małe piwko / I dobrze się zrobiło mu. / I będzie odtąd mu już dobrze, / Jeśli nie "tam", to może "tu"! Po chwili wskazuje palcem na ziemię, a Strażnik wrzuca do celi Czeladnika. Nie upłynęło wiele czasu i pojawiła się młoda, piękna strażniczka, która przyniosła prokuratorowi śniadanie. Mężczyzna zaczął pić piwo z wielkiego kufla.
Szewcy z bólem patrzyli na prokuratora. Czeladnik II mówił wręcz o upadku ludzkości, lecz Sajetan zabronił mu narzekać, ażeby Scurvy nie odczuwał satysfakcji. Po chwili Strażnik spojrzał na zegarek i wywlókł Józia z celi.
Siedzący za katedrą oprawca powiedział szewcom, że cierpi prawie tak samo jak oni. Od momentu, w którym objął władzę, nie wiedział, kim jest: Nie wiem, czy jestem typem tchórza wytworzonym przez dyktaturę, czy prawdziwym wyznawcą faszyzmu w wydaniu "Dziarskich Chłopców"? Tężyzna sama w sobie! Kim jestem? Boże! Com ja z siebie uczynił! Liberalizm to guano - to najgorsze z kłamstw. Boże, Boże! - jestem cały z gumy, którą na coś niewiadomego naciągają. Kiedyż pęknę wreszcie? Tak żyć nie można, nie wolno, a żyje się jednak - to straszne.
Sajetan nie wierzył w szczerość słów Scurcvy’ego, nie uwierzył także w oświadczenie, że szewcy pozostaną w więzieniu do końca życia, chociaż słowa te bardzo zmartwiły obu jego towarzyszy. Tempe mowi: Otóż wracam do poprzedniego: nacjonalizm nie wyda już nowej kultury, bo się wyprztykał. I zdradą stanu mimo to jest w każdym kraju antynacjonalizm specyficzny produkować - właśnie mimo że on to jest przyczyną wojen, międzynarodowych koncernów zbrojeniowych, barier celnych, nędzy, bezrobocia i kryzysu. I trwa ta mara na hańbę ludzkości i tę nędzną, niegodną siebie, na głupio samobójczą ludzkość, powiadam: pokryje! Postuluje przy tym utworzenie ligi, która będzie walczyć z przejawami nacjonalizmu, szczególnie wśród ludzi najbardziej wpływowych.
Scurvy zgodził się z koniecznością przeprowadzenia zmian, lecz nie zmieniło to niczego w trudnej sytuacji szewców. Tempe wyrzucał prokuratorowi, że ten nie przyczynia się do zmian, a czynił to w bardzo niewybrednych słowach: Więc czemu, powtarzam, pan tego sam nie zacznie, mając władzę, która ci na gówno w rękach gnije, skurwysynie, a mogłaby kupą piorunów twórczych być. Czemu, rozumiejąc to, nie masz pan odwagi? Żal ci tego głupiego, spokojnego żyćka twego, które dowolnie niski stwór gdzieś głęboko ma?
Kolejne próby skłonienia mężczyzny do działania nie przynosiły efektów. W końcu Scurvy powiedział Kajetanowi, że dobrobyt pozwala mu być w pobliżu Księżnej, gdyż lubi ona władzę i majętność. Dodał, że tak naprawdę maskuje swe ciężkie położenie, gdyż poza obsesją Wsiewołodównej nic w nim nie pozostało. Powiedział także: Ludzie teraz to tylko wy - to każdy wie. A dlatego tylko, żeście po tamtej stronie; jak przejdziecie tę linijkę, będziecie tacy sami jak my. Kajetan, pełen emocji, odrzekł: My stworzymy bezkompromisową ludzkość. Sowiecka Rosja to tylko bohaterska próbka - dobra i taka, jako wysepka we wrogim oceanie. Ale my stworzymy od razu taką ludzkość, jaką będzie aż po zgaśniecie słońca, aż po zagwazdrany koniec naszych gadów na zamarzłej ziemiczce naszej kochanej i świętej.
Do pomieszczenia wprowadzona zostaje Księżna. Umieszczono ją w celi zaaranżowanej na warsztat i po chwili zaczęła robić buty. Nie szło jej najlepiej, ale przyznała, że odczuwa przy tym rozkosz.
Scurvy zszedł z katedry i wyszedł. Szewcy czuli jeszcze większe rozgoryczenie, które potęgował widok pracującej Księżnej. Bezczynność doskwierała im coraz mocniej.
Zza sceny dobiegał śpiew prokuratora: Znudziły mi się wszystkie famdiumondy / I zwykłych dziwek mi się wprost potwornie chce. / Chciałbym mieć nowe całkiem dziś oglądy, / A potem zrobić coś takiego bardzo "fe"! / Księżna nasłuchuje bardzo uważnie. Po chwili mężczyzna wraca na scenę i mówi, że tego wieczoru mątewki i inne egzotyczne dania będą mu szczególnie smakować. Słowa te oddziałują na Księżną, która stwierdza, że to jej sfery. Po chwili zwraca się do prokuratora: Wiesz, Scurvy, Scurviątko ,biedne i niedojdowate: zaczynasz mi się teraz dopiero podobać. Ja muszę przejść przez wszystko w życiu, poznać najgorsze, zapluskwione nory duszy i krystaliczne szczyty niedosiężne w księżycowe noce bez dna... Słowa Księżnej rozpaliły w mężczyźnie namiętność (Co będzie, to będzie: użyję raz, choćbym z żalu potem skonać miał jak zbrodniarze hodowani przez księcia des Esseintes u Huysmansa!).
Księżna wstała, odrzuciła but i pogrążyła się w myślach. Stwierdziła jednak, że nie odda się Scurvy’emu, co będzie okrutne i bardziej satysfakcjonujące. Mężczyzna, rozgniewany, zdjął togę i rzucił się w stronę krat.
Scenie tej przyglądali się szewcy, którzy nie myśleli nawet o kobietach, gdyż czuli tak palącą żądzę sfabrykowania czegoś. W rozmowie między sobą poruszyli temat maszyn, a Czeladnik II skonstatował: Maszyna to tylko przedłużenie rąk - zrobiła się, wicie, taka akromegalia - trzeba ciąć. Część maszyn będzie zresztą zniszczona w naszej koncepcji cofnięcia kultury. Wynalazcy będą karani śmiercią w torturach. Wizja ta olśniła Sajetana do tego stopnia, że zaordynował atak na balaski oddzielające pustą salę od warsztatu. Barykada bardzo szybko ustąpiła, a mężczyźni rzucili się na zydle i zaczęli gorączkowo pracować.
W tym czasie Scurvy i Księżna mizdrzyli się na katedrze. Dostrzegłszy pędzących w stronę narzędzi szewców, przestali i zaczęli przyglądać się im z niepokojem. Kobieta wyraziła prokuratorowi wdzięczność z faktu, iż uratował ją od tego okrutnego miejsca.
W drugiej części pomieszczenia szewcy szaleli. Praca stała się dla nich czymś więcej niż tylko pracą - Cały świat zabucim - zapracujem, zagwazdrzem - wszystko jedno. Więzienie, nie więzienie - pracy nikt się nie oprze. Praca to cud najwyższy, to metafizyczna jedność wielości światów - to absolut! Zapracujem się na śmierć, aż do żywota wiecznego - może! Kto to wie, co w takiej pracy, jak nasza, na dnie jest!
Obserwujący szewców Scurvy rzekł do Księżnej: Wisz go! - stworzyli nową metafizykę. Irenko, to niebezpieczna bomba - to pocisk nowej marki z nie istniejących zaświatów. Ja, Irenko, ja się pierwszy raz w życiu boję. Może to naprawdę "święci się" - mówię to w cudzysłowie - nowa epoka - tak: święci się - "święć się, święć się, wieku młody" - tak pisano dawniej. Z kolei Księżna czuła radość i rozkosz, patrząc na, jej zdaniem, naiwną radością pracujących. W przeciwieństwie do prokuratora nie dostrzegała ona żadnego zagrożenia związanego z pracą.
Scurvy nie mógł jednak dopuścić, by cokolwiek poszło niezgodnie z jego założeniami. Obawiając się psychozy, która mogłaby ogarnąć świat, zawezwał Dziarskich Chłopców. Doszło do zaciętej walki, a jej rezultat zdziwił wszystkich. Oto bowiem ludzie Puczymordy sami zaczęli pracować (Sajetan i jego syn padli sobie w objęcia), krzycząc: Wal, szyj, kłuj, sturba jego suka; but sam w sobie!
Scurvy nie wiedział, co uczynić, lecz osoba Księżnej skutecznie odwróciła jego uwagę od rozgrywającej się sceny. Kobieta chciała posiąść prokuratora na tle szaleńczej pracy.
Czerwony blask rzeczywiście zalewa scenę. Scuryy i Księżna wybiegają na prawo. Praca wre jak szalona.
Akt trzeci
Akt trzeci rozgrywa się na scenie bardzo podobnej do tej z pierwszej odsłony dzieła (brakuje kotary i okienka, a na pniaczku znajdują się lampy sygnalizacyjne). Na środku pomieszczenia stoi odziany w szlafrok i starannie wyfryzowany Sajetan, którego podtrzymują dwaj Czeladnicy w kwiaciastych pidżamach. Przywiązany na łańcuchu do pnia śpi prokurator Scurvy.
Sajetan ucisza śpiewających zachrypniętymi głosami szewców. Były robotnik nie rozumie nowej rzeczywistości - Jestem jak pluskwa opita zamiast żywą krwią burżujską mieszaniną soku malinowego idejek i witryoleju codziennego kłamstwa. Jego refleksjom wtórował Czeladnik II: Czy to tylko nie złudzenie, że my naprawdę nowe życie tworzymy? Może się tak łudzimy, aby ten komfort właśnie usprawiedliwić. A może rządzą nami siły, których istoty nie znamy? I jesteśmy w ich rękach marionetkami tylko. Po chwili stwierdza też, że szewcy (rewolucjoniści) stali się tacy, jakimi byli ich wrogowie. Rację miał więc Scurvy. Jednak Tempe zaprzeczył, we własnej opinii wciąż różnił się od tego psa.
Tymczasem leżący obok pnia Scurvy majaczył, że chciałby być szewcem do końca swoich dni. Zwróciło to uwagę Czeladników, którzy zbliżyli się doń z siekierami. Jednakże powstrzymał ich Sajetan. Chciał on, by prokurator na ich oczach zawył się na śmierć z pożądania.
Od strony miasta do zakładu weszła Księżna ubrana w strój żakietowy. I ona włączyła się w proces torturowania Scurvy’ego, dając mężczyźnie proszek skutkujący niewyczerpalną energią erotyczną, by nigdy nie zaznał spełnienia. Po chwili zaśpiewała krótką kołysankę, a prokurator położył głowę na jej kolanach. Nie zasnął jednak, gdyż wspominał czasy, kiedy nie znał tej przeklętej kobiety. Dopiero gdy Wsiewołodówna pogładziła go po twarzy, spłynął nań sen.
Temmpe rozpoczął rozmowę z Księżną następującym pytaniem: Czyż już ten przeklęty brak idei będzie trwać do końca istnienia? Ona zaś odrzekła: Świat, mój Sajetańciu, jest stekiem bezsensu walczących potworów. Gdyby się wszystko nie pożerało, bakcyle jakieś tam pokryłyby w trzy dni ziemię na sześćdziesiąt kilometrów grubą warstwą. Przysłuchując się ich wymianie zdań, a szczególnie przemyśleniom Sajetana, Czeladnicy, którzy uznali majstra za człowieka starego i kompromitującego rewolucję burżuazyjnym językiem, postanowili uśmiercić bohatera złotym toporem - niczym byka ofiarnego. Pomysł ten spodobał się także Księżnej. Kobieta gotowa była samodzielnie przystąpić do dzieła, zaznaczywszy jeszcze, że lubi długie konanie.
Sajetan chciał uniknąć najgorszego. Gotów był więc usunąć się na bok i zamilknąć, stać się istną mumią. Dawni towarzysze przystali na to, ale mieli jedno zastrzeżenie - mumia musiała nie żyć. Kiedy gotowali się do ostatecznego uciszenia Sajetana, ich uwagę przykuł dźwięk akordeonu. Nagle na scenę wtargnęli chłopi z olbrzymim chochołem i towarzyszącą im Dziwką wiejską.
Wszyscy ze zdziwieniem patrzyli na chłopów, a ci kazali zamknąć się i usiąść. Czeladnicy nie powitali ich serdecznie, nie szczędząc im obelg. Jednak goście wyznali, że przyszli w pokoju, chcieli porozmawiać, bo chłop na zagrodzie zawsze w modzie, mocium panie tego, a każda morda dobra jest do korda, a z dobrego pługa nie zrobisz, asińdziej, kańczuga. Na to Czeladnik I odrzekł: Zacofane plemię - jakbym jakieś echa ślachcickie, sienkiewiczowskie jeszcze słyszał. Oni się dopiero uślachcają - taż to skandal - przekładaniec ewolucyjny anachronicznych warstw pirszej klasy.
Kłótnię przerwał wdzięczny chłopom Sajetan. Kmiot wyznał, że przyszli oni z chochołem Wyspiańskiego, z którego niegdyś faszyści chcieli zrobić podstawę metafizyczno-narodową ich radosnej wiedzy o użyciu życia i użyciu państwa dla celów samoobrony międzynarodowe i koncentracji kapitału. By lepiej ich zrozumiano, zaczęli śpiewać: Przyszli my tu z tym chochołem / I z tym sercem naszem gołem. Na pierwszy plan wysunęła się trzymająca w rękach tacę z olbrzymim zegarem Dziwka. I ona wzniosła pieśń: Mówić chcemy po wyspiańsku, / A nie nowocześnie drańsku. / Z nami jest ta "dziwka bosa" / (mówi) Ino teraz się obuła dla przyzwoitości, bo jakże tak między ludzi boso - wicie - haj! (śpiewa dalej) / Co świat cały zbawić miała. / Ja kosynier - moja kosa / To jest siła moja cała.
Ostatecznie chłopi zostają przepędzeni przez szewców. Następnie Czeladnicy i Księżna postanawiają zrealizować powzięte wcześniej zamiary. Sajetan, otrzymawszy cios siekierą pada na ziemię, a dawni towarzysze układają go na baranim worku, aby gadać mógł swobodnie i mógł się godnie wypróżniająco przed śmiercią wygadać.
Nagle do pomieszczenia wbiega Fierdusieńko, lokaj Księżnej. Oznajmia wszystkim, że zbliża się jakiś dziwny pochód, na czele którego idzie jakiś hiperrobociarz. Dodaje: Ten robociarz to wyższa marka niż ta dziewka Wyspiańskiego - to żywy, zmechanizowany trup! Nadczłowiek Nietzschego nie narodził się wśród junkrów pruskich, tylko wśród proletariatu, który niektórzy uczeni całkiem niesłusznie uważają za kloakę ludzkości.
Na wieść o zbliżającym się zagrożeniu Scurvy począł rozpaczać nad swoim losem. Wolni ludzie mogli uciec, a on - pół pies, a pół nie wiem wprost! - musiał czekać na niechybny koniec. Wyznał, że teraz rozumie tych, których skazywał na śmierć.
Do pomieszczenia wszedł Straszny Hiper-Robociarz. Podał się za jedną z ofiar Scurvy’ego i niewiele mówiąc, rzucił bombę. Wszyscy padli na ziemię (oprócz Sajetana), lecz po upływie chwili nic się nie stało. Wtedy przybysz wyznał, że to tylko termos. Dodał jeszcze: To dobrze, żeście się tak napietrali, bo my tych całkiem nieustraszonych ryzykantów na pseudonaczelnych stanowiskach nie potrzebujemy, a co ważniejsze: nie lubimy.
Odzywa się Sajetan. Majster cieszy się ze swojej śmierci, ponieważ nie musi się lękać. Wyznaje: powiem prawdę: jedna jest dobra rzecz na świecie, to indywidualne istnienie w dostatecznych warunkach materialnych. Zjeść, poczytać, pogwajdlić, pokierdasić i pójść spać. Poza tym nie ma nic - to jest, psia ich ścierwa, pyknicka filozofia. Nie mówi jednak długo, gdyż podchodzi do niego Hiper-Robociarz i wypala w jego ucho z dużego colta.
Wtedy Księżna krzyczy do Fierdusieńki, by ten wstał. Lokaj bierze więc strój rajskiego ptaka i przebiera w niego kobietę. Wsiewołodówna przestaje mówić, wydając z siebie jedynie nieartykułowane dźwięki.
Następnie Hiper-Robociarz zwrócił się do Czeladników. Mieli szczęście, ponieważ zaplanował, że staną się władzą reprezentatywną, dekoracyjną. Urwało się akurat dla was: będziecie z przedstawicielami obcych państw tymczasowo-faszystowskich - ostatnia maska konającego kapitału w najzatęchłejszych zakamarkach tej ziemi - otóż będziecie z nimi jeść langusty i inne firdymułki - potem kule w łby - śmierć bez tortur to i tak wiele. I dziwek, ile chcecie - o wasze mózgi mi nie chodzi.
Nagle na scenie pojawia się Gnębon Puczymorda - potworna foka z wąsami "ślachcickimi", jak wiechcie. Ubrany w polski strój ze złotej lamy. Kołpak z piórem, karabela - to każdego onieśmiela - a buciska te czerwone, oczy straszne, wywalone. Przywódca „Dziarskich Chłopców” nie mógł liczyć na miłe powitanie. Hiper-Robociarz kazał mu usiąść koło Sajetana, który stawał się martwym symbolem rewolucji, substytutem wiary faszystowskich chrześcijan. Wtedy majster przemówił po raz kolejny: Ten moment to nadzieja różnych draniów, że jednak przeżyją umszturc. A ja co? Ja mam zginąć, a te dranie mogą żyć? W odpowiedzi Hiper-Robociarz rzekł, że nie ma na świecie sprawiedliwości, a Sajetan wyciągnął taki właśnie los, po czym jeszcze raz wypalił z colta.
Puczymorda usiadł obok Sajetana. Fierdusieńko, który skończył odziewać Księżną, narzucił mu łachmany, delię i kaszkiet (wszystko oblezione przez wszy).
Wciąż leżący obok pnia Scurvy zaczął krzyczeć. Chciał zostać szewcem, zastąpić Czeladników w równowadze społecznej, robić wszystko, byle uniknąć gotowanego mu losu. Wtedy Hiper-Robociarz rzekł: Nie, Scurvy - co oznacza szkorbut - twoje nazwisko jest symboliczne. Byłeś szkorbutem chorej na przemianę ducha - w analogii do przemiany materii - ludzkości: ty zginiesz właśnie tak. (do Czeladników) No, rządźcie ta, rządźcie - my idziemy pracować nad technicznym aparatem, nad aparaturą i strukturą dynamizmu i równowagi sił tego rządzenia. Good bye!
Po wyjściu Hiper-Robociarza zapanowała nuda. Czeladnicy nie do końca wierzyli w jego słowa i planowali wielką orgię. Nagle, zupełnie niespodziewanie, z ziemi podniosł się Sajetan, który wyznał, że uwierzył w metempsychozę.
W tym czasie Fierdusieńko ponownie oporządzał Księżną. Jej strój wyglądał następująco: bose stopy, nogi gołe do kolan. Krótka, zielona spódniczka, przez którą przeświecają czerwone majtki. Skrzydła zielone nietopezie. Dekolt po pępek. Na głowie stosowany kapelusz, ogromny, włożony en bataille, z ogromną kitą i piórami: zielonymi i białymi.
Przyglądający się Księżnej Scurvy zaczął wyć coraz głośniej. Czeladnicy zdecydowali, że puszczą go do niej, jeśli zrobi but w 15 minut. Jednak prokurator nie radził sobie - z powodu podniecenia erotycznego wszystko leciało mu z rąk.
W sali panował chaos. Sajetan wciąż kontynuował swą mowę, Czeladnicy i Gnębon pomagali w przystrajaniu Księżnej, a Scurvy zawodził. W pewnym momencie Czeladnik II rzekł: Zupełna pustka - już mnie nic nie bawi, a towarzysz potwierdził jego słowa. Na to odpowiedziała Księżna: Macie to, czegoście chcieli, co my, arystokraci, czuliśmy zawsze. Jesteście po tamtej stronie - cieszcie się.
Sajetan chciał jakoś skwitować ich rozmowę, lecz wydawał z siebie jedynie nieokreślone dźwięki, wśród których rozpoznać można było jedynie taką frazę: na szczytach zawsze tak, bracia moi, ponurzy bracia w pustce...
Nagle na scenie pojawił się olbrzymi piedestał, a Księżna nakazała mężczyznom, by ją na nim umieścili. Stanąwszy na podniesieniu, zaczęła mówić: ukorzcie się przed symbolem wszechmatry - czyli raczej suprapanbabojarchatu! On wybuchnie lada chwila. Bo wy, mężczyźni, możecie zgnić nagle: zamienić się w kupkę płynnej zgnilizny, jak pan Waldemar w nowelce tego nieszczęśnika Edgara Poe. Wy pykniczejecie: wasi schyzoidzi wymierają - nasze schyzoidki mnożą się. O - dowód, że Sajetanowi dali po łbie, a Puczymorda będzie żarł langusty - to symbol - póki będzie ruszał usty i żołądka władał spusty. Mężczyźni babieją - kobiety en masse mężczyźnieją. Przyjdzie czas, że może zaczniemy się dzielić jak komórki, w nieświadomości metafizycznej dziwności Bytu! Hura, hura, hura!
Czeladnicy i Puczymorda pełzli w stronę kobiety na brzuchach, Scurvy rwał się z łańcucha, nawet Sajetan obrócił się w jej stronę. Nawet chochoł wstał i stał nieruchomo, co skonsternowało pełznących.
Nagle chochoł stanął obok piedestału i zrzucił strój. Okazało się, że był to Bubek, który chciał zatańczyć z Ksieżną - zaprosił ją nawet na dansing. Dostrzegłszy to, Sajetan zaczął mówić niczym Wernyhora: Wszechbabio! Wszechbabio! Och, to w to! Ach, to w to! I tamto w tamto! A kto powie? czy ja cham? - to? jam jest władca idealny, mumia trupia, bardzo głupia. Wgramolilem`ś w los fatalny - niech mnie inny tam odkupia - nie dbam o to, ach to w to-to - ot jest co! I on zaczął pełznąć w stronę Księżnej.
Nagle na Wsiewołodówną z góry spadła wieka klatka (jak typowa dla papugi). Po chwili Scurvy zawył z bólu i padł (pękła mu aorta). Podniecona tym obrazem Księżna wykrzyczała: Teraz bierz mnie, który chce - teraz bierz! Jestem podniecona tą śmiercią jego z pożądania niesytego do mnie do niewiarygodnych granic! Tylko kobieta może...
Nagle w sali pojawiło się dwóch mężczyzn w garniturach w towarzystwie Hiper-Robociarza. Towarzysz X i Towarzysz Abramowski rozmawiali na temat reformy rolnej i innych zagadnień politycznych. Nieartykułowany bełkot Księżnej przeszkadzał im na tyle, że nakazali przykryć klatkę czerwoną płachtą, a następnie przenieść ją do swoich biur - celem odprężenia. X rzekł jeszcze: może matriarchat przyjdzie z czasem, ale nie należy robić z niego hałaśliwej jakiejś gaskonady zawczasu.
Nagle spada żelazna kurtyna i odzywa się Głos Straszliwy: Trzeba mieć duży takt, / By skończyć trzeci akt. / To nie złudzenie - to fakt.
Plan wydarzeń
1. W czasie pracy szewcy rozmawiają o sytuacji społecznej. Prym wiedzie wśród nich Sajetan Tempe.
2. Prokurator Robert Scurvy i Księżna Zbereźnicka odwiedzają warsztat.
3. Zainteresowanie Księżnej szewcami i jej prowokujące zachowania.
4. Oburzony Scurvy opuszcza warsztat.
5. Powrót Prokuratora z oddziałem „Dziarskich Chłopców”.
6. Szewcy uwięzieni i skazani na brak pracy.
7. Rozmowa rzemieślników ze stojącym na podwyższeniu Scurvy’m.
8. Księżna wykonuje but.
9. Flirt Scurvy’ego ze Zbereźnicką.
10. Szewcy wykorzystują sytuacje i rzucają się do pracy.
11. Czerwony rozbłysk.
12. Nowa rzeczywistość: władzę przejmuje Sajetan, Prokurator zostaje zaś zdegradowany do roli psa.
13. Czeladnicy i Księżna zniechęceni przemowami Tempego.
14. Decyzja o zabiciu majstra i wprowadzenie jej w życie.
15. Nadciąga Hiper-Robociarz.
16. Wciąż żywy (mimo śmiertelnych ran) Tempe włącza się do dyskusji.
17. Księżna w stroju rajskiego ptaka.
18. Umiera Scurvy.
19. Zbereźnicka w klatce.
20. Pojawienie się Towarzysza X i Towarzysza Abramowskiego.
„Pieśń świętojańska o Sobótce” Jana Kochanowskiego ukazała się razem z cyklem „Pieśni” w 1586 roku już po śmierci autora. Składa się...
Streszczenie „Pieśń nad pieśniami” to dialog pomiędzy Oblubieńcem i Oblubienicą. W pierwszej pieśni wzajemnie zachwycają się oni urodą swego partnera. Ona...
„Pochwała złego o sobie mniemania” to wiersz Wisławy Szymborskiej który stanowi filozoficzną refleksję nad moralnością. Pod względem formalnym tekst...
Geneza Fiodor Dostojewski pisał „Zbrodnię i karę” w latach 1865 – 1866. Powieść ukazywała się w odcinkach na łamach czasopisma „Ruskij Wiestnik”....
Streszczenie Powieść Stefana Żeromskiego „Popioły” miała być w zamierzeniu autora przekrojowym obrazem społeczeństwa polskiego na przełomie XVIII i XIX wieku....
„Albatros” Charlesa Baudelaire’a to wiersz autotematyczny w którym twórca wypowiada się na temat istoty poezji i kondycji samego poety. W tekście...
„Koniec XIX wieku” Kazimierza Przerwy-Tetmajera to wiersz będący manifestacją młodopolskiego dekadentyzmu i kryzysu kultury europejskiej. Poeta zadaje w nim dramatyczne...
Streszczenie Utwór rozpoczyna bezpośredni zwrot do dzieci. Są one nawoływane do pójścia na wzgórze i zmawiania modlitwy za tatę. Podkreślone są zagrożenia...
Streszczenie Tom I Rok 1647 był to dziwny rok w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia. Narrator wspomina niebywale...