whey steroid
Unikalne i sprawdzone teksty

Sanatorium pod Klepsydrą – streszczenie, plan wydarzeń

Streszczenie

Księga

W najwcześniejszych latach swego życia narrator zwykł spędzać czas z ojcem, który często czytał tajemniczą Księgę. Kiedy starszy mężczyzna oddalał się, młodzieniec zostawał z wielkim dziełem sam na sam, a stronice ożywały. Jednakże później w życiu opowiadacza pojawiła się matka i byłby on niemal zapomniał Księgę, gdyby nie pewne wydarzenie.

Narrator obudził się ciemnego, zimowego poranka i zaczął mówić o owej Księdze. Rodzice nie wiedzieli, o co mu chodzi, toteż podsuwali rozmaite tytuły. W pewnym momencie ojciec podał chłopcu Biblię, a ten przejrzał ją i zobaczył stada zwierząt itp. Stwierdził jednak, że jest to jedynie apokryf, tysięczna kopia.

Pewnego dnia ojciec, chcąc uspokoić rozgniewanego syna, powiedział mu, że Księga nie istnieje, istnieją jedynie książki. Jednakże młodzieniec, będąc w towarzystwie Adeli, przeczytał historię Anny Csillag, która cierpiała na słaby porost włosów. Wskutek długotrwałych modlitw doznała ona objawienia i przygotowała skuteczną miksturę, dzięki czemu miała włosy do samej ziemi (co podobało się Adeli). Narrator uznał ten tekst za ostatnie stronnice Księgi. Kiedy chciał dowiedzieć się od gosposi, skąd wzięła tę książkę, odrzekła ona: Głupi [...] przecież ona leży tu zawsze i co dzień wydzieramy z niej kartki na mięso do jatek i na śniadanie dla ojca.

Młodzieniec zabrał ze sobą pozostałe kartki tajemniczego periodyku i wytrwale wertował je w czterech ścianach swego pokoju. Najpierw jego wzrok spoczął na reklamie pewnej maści z łabędziem (zaczął widzieć schorowanych ludzi, zamieszkane przez nich miasteczka itp.), później reklamy instrumentów, wróżby, mężczyznę zachęcającego do stanowczości oraz kuszącą i demoniczną Magdę Wang (specjalistkę w zakresie tresury ludzi).

Zaczytany w tym Szpargale narrator stwierdził, iż Księga (autentyczna) wciąż istnieje. Następnie tłumaczy, iż każda książka zmierza do Autentyku, żyje wypożyczonym życiem. Tymczasem Autentyk wciąż rośnie. Co z tego wynika? Oto, gdy następnym razem otworzymy nasz szpargał, kto wie, gdzie będzie już wówczas Anna Csillag i jej wiermi. Może ujrzymy ją, pątniczkę długowłosą, zamiatającą swym płaszczem gościńce Moraw, wędrującą przez kraj daleki, przez białe miasteczka pogrążone w codzienności i prozie i rozdającą próbki balsamu Elsa-fluid między prostaczków bożych, trapionych wyciekiem i świerzbem.

Następnie narrator zapowiada genialną epokę i przygotowuje czytelnika na jej nadejście.

Genialna epoka

Opowiadanie rozpoczyna się refleksją nad czasem - przychodzą takie momenty, które nie mają w nim swego miejsca, zdają się płynąć jakimś niezależnym torem.

Pewnego dnia matka przybiegła do narratora, by uciszyć jego krzyk. Ten nie mógł się jednak uspokoić i wskazał na ognisty słup (pionową belkę), który tkwił w powietrzu. Celem obejrzenia tego wstrząsającego zjawiska do mieszkania przychodzili liczni krewni. Jedynie narrator nie mógł opanować szczęścia, mówił: Widzicie [...] zawsze mówiłem wam, że wszystko jest zatamowane, zamurowane nudą, nie wyzwolone. A teraz patrzcie, co za wylew, co za rozkwit wszystkiego, co za błogość!… Później zachęcał on zgromadzonych, aby nabierali tę obfitość do wiader.

Po chwili narrator wziął z szafy stare foliały i zaczął w nich rysować. Wkrótce przestał, gdyż jego pokój stał się przestrzenią graniczną, przemierzały go dziwne stworzenia (porównanie do Noego i arki). Pojawiały się rogate zwierzęta (rogi były efektem popełnionych przez nie błędów), koty, tchórze lisy. Później nastał spokój, a narrator wrócił do rysowania.

Nadeszła Wielkanoc. Rodzice narratora wyjechali do jego zamężnej siostry, a opowiadacz wciąż siedział w pokoju zdany na pastwę swych inspiracji. Poszczególne kolory kredek i farb ożywiały jego wyobraźnię (np. gdy stosował czerwony, pokój przemierzały defilady strażaków).

W święta z więzienia wychodził Szloma, syn Tobiasza. Mężczyznę zamykano zawsze po awanturach, które urządzał jesienią. Narrator obserwował mężczyznę, gdy ten wchodził do fryzjera. W życiu Szlomy każdy dzień opuszczenia zakładu karnego był wyjątkowy - tylko wtedy czuł się czysty, obmyty z grzechu, nieskażony. Bohater, wciąż wyglądając z okna, zaprosił mężczyznę, by ten obejrzał jego rysunki.

Prace Józefa bardzo spodobały się Szlomie. Rzekł on do chłopca: Można by powiedzieć [...] że świat przeszedł przez twoje ręce, ażeby się odnowić, ażeby zlenić się w nich i złuszczyć jak cudowna jaszczurka. O, czy myślisz, że byłbym kradł i popełniał tysiąc szaleństw, gdyby świat nie był tak bardzo się zużył i podupadł, gdyby rzeczy nie były w nim straciły swej pozłoty — dalekiego odblasku rąk bożych? Józef wyznał, że nie czuje się autorem rysunków, dodał nawet, że obawia się, iż są plagiatem. Wspomniał wtedy o Autentyku i już chciał go wyciągnąć, gdy Szloma dostrzegł pantofelek i suknię Adeli. Powiedział do chłopca, że nie może pozostawić go w niewoli tego symbolu, zabrał części garderoby i wyszedł.

Wiosna

We wczesnowiosenne noce ojciec często zabierał narratora do małej restauracyjki. W wyżwirowanym ogródku restauracyjnym zawsze dużo się działo (uwagę narratora przykuwali muzycy), lecz każdorazowo noc przerywała zabawę, której nie mogły ocalić nawet skrzypce. Któregoś dnia narrator i jego ojciec weszli do cukierni (od razu rozproszyło to noc), a w miejscu tym Józef poznał Biankę, młodą dziewczynę, która stała przy ladzie w towarzystwie guwernantki. Innego dnia spotkany w restauracji fotograf robił zdjęcia ojcu i chłopcu, uwieczniając ich na tle gwiazd.

Dni stały się długie, nudne i pełne wyczekiwania. Narrator przypuszczał, że wiosna czeka na jakieś objawienie, coś tajemniczego i wielkiego. To nadeszło z markownika Rudolfa, w którym znajdowały się znaczki pochodzące z odległych krajów. Wtedy to miało miejsce to objawienie, ta nagle ukazana wizja rozpłomienionej piękności świata, wtedy to przyszła ta wieść szczęśliwa, posłanie tajemne, ta misja specjalna o nieobjętych możliwościach bytu. Większość marek pocztowych przedstawiała w tych czasach Franciszka Józefa I. Jakże wielkie było więc poruszenie, gdy oczom narratora ukazały się te inne, wspanialsze. Przypuszczał nawet, że stało się to za sprawą samego Boga, który chciał przełamać prozę kraju rządzonego przez cesarza.

Narrator wspomina występ prestidigitatora, opisuje zdziwienie ludzi jego sztuczkami. Następnie porównuje swoją osobę do Aleksandra Wielkiego, widząc podobieństwo w szczególnej wrażliwości na obce kraje, nieznane rejony.

Z końcem kwietnia przyszedł dzień ciepły i szary. Kiedy słońce przebiło się przez chmury, aleje i ulice wypełniły się ludźmi. Świat stopniowo ożywał.
Jedną z osób przechadzających się po parku, w regularnych godzinach, była Bianka, której towarzyszyła guwernantka. Narrator opisuje ją jako absolutnie naturalną, poruszającą się bez nadmiernej gracji.

Wkrótce w parku zaczęto grać muzykę, a jego alejki każdego dnia wypełniały się ludźmi.

Następnie narrator, opisując tę wiosnę, posługuje się metaforą korzeni (te chcą mówić, gdy nadejdzie zmierzch). Schodzi więc coraz głębiej i mówi: Tu są te wielkie wylęgarnie historii, te fabryki fabulistyczne, mgliste fajczarnie fabuł i bajek. Teraz wreszcie rozumie się ten wielki i smutny mechanizm wiosny. Ach, ona rośnie na historiach. Ile zdarzeń, ile dziejów, ile losów! Wszystko cośmy kiedykolwiek czytali, wszystkie zasłyszane historie i wszystkie te, które się nam majaczą od dzieciństwa — nigdy nie zasłyszane — tu, nie gdzie indziej jest ich dom i ojczyzna. Skądże by pisarze brali swe koncepcje, skądże by czerpali odwagę do wymyślania, gdyby nie czuli za sobą tych rezerw, tych kapitałów, tych rozliczeń stokrotnych, którymi wibrują Podziemia. Co za plątanina szeptów, co za mruczący gwar ziemi! Istnieje jedna historia, która już na zawsze stała sie własnością nocy i towarzyszy każdemu wiosennemu wieczorowi - to opowieść o porwanej i zamienionej księżniczce.

Ta wiosna była czasem szczególnym, wciąż otwierała nowe możliwości. Główna rzecz, ażeby nie zapomnieć — jak Aleksander Wielki — że żaden Meksyk nie jest ostateczny, że jest on punktem przejścia, który świat przekracza, że za każdym Meksykiem otwiera się nowy Meksyk, jeszcze jaskrawszy — nadkolory i nadaromaty…

Bianka jest szara, ma śniadą cerę. Jej proste, smutne spojrzenie zdaje się mówić, że poznała ona tajemnice świata. Dziewczyna wciąż stanowi dla bohatera zagadkę, a on próbuje odgadnąć ją przy pomocy markownika (to księga uniwersalna, gromadząca wszystkie prawdy).

Studia nad markownikiem pozwoliły narratorowi na wyciągnięcie ciekawych wniosków. Willa Bianki ulokowana była w przestrzeni eksterytorialnej. Wiele razy przechadzał się obok budynku i z ciekawością przyglądał się jego stylowi architektonicznemu. W końcu określił go mianem egzotycznego, rozpustnego i cynicznego. O swoich przemyśleniach powiedział Rudolfowi (właścicielowi albumu), ale ten jedynie się żachnął, zarzucając mu mistyfikację. Coraz częściej zresztą uważał, że Józef specjalnie przesadza i zmyśla.

Pewnego dnia przyjechał ojciec Bianki. Narrator obserwował przejazd jego karety, w której siedziała także dziewczynka. Nie miał wątpliwości - był to pan de V...

Narrator uważał cesarza Franciszka Józefa za potężnego i smutnego demiurga. Przybliża czytelnikowi szczegóły spisku, w wyniku którego zmarł młodszy brat władcy - arcyksiążę Maksymilian. Był on antytezą, zaprzeczeniem cesarza, toteż został wysłany do Meksyku, gdzie miał sprawować władzę, zrzekłszy się roszczeń do tronu Habsburgów. Wkrótce zginął w Ameryce Południowej, rozstrzelany przez zwolenników byłego prezydenta. Najprawdopodobniej wszystko było ukartowane, choć żadne dokumenty nie ujrzały światła dziennego.

Na plac świętej Trójcy przyjechał wielki teatr iluzji, ogromne panoptikum. Chociaż był to deszczowy dzień, narrator i Rudolf udali się tam, by obejrzeć ekspozycję. Główny bohater poszukiwał arcyksięcia Maksymiliana. Kiedy go dostrzegł (była to figura woskowa), przystanął na chwilę w grupie ludzi. Wtem zauważył Biankę w towarzystwie guwernantki. Mechanizm napędzający figurę regulował jej ruchy w taki sposób, że zdawała się ona obejmować zgromadzonych wzrokiem. Kiedy jej oczy skierowały się na Biankę, dziewczyna ukryła twarz w chusteczce. Narrator i Rudolf wyszli.

Wkrótce Józef rozwikłał sprawę łez dziewczyny. Dzięki wsparciu markownika odkrył, że Bianka była córką Kreolki, którą arcyksiążę nazywał Conchitą. W tej krótkiej „wymianie spojrzeń” między manekinem a dziewczynką rozegrał się więc dramat rodzinny. Jest to jednak historia niezupełna, a obecne w niej luki, które zarastają wiosną (błaznującą, lubiącą blagować), pomaga narratorowi wypełnić właśnie markownik.

Nadeszły dni pochmurne, nierzadko deszczowe. W tym czasie Bianka nie pojawiała się w parku, a narrator zaczął podejrzewać, że jej opiekunowie przeczuwali jakieś niebezpieczeństwo.

Coraz ciemniejsze i cięższe chmury wisiały nad miastem, lecz wciąż nie mogły wyładować się burzą.

Któregoś dnia narrator zauważył coś zupełnie niespodziewanego: Murzyni, Murzyni, tłumy Murzynów w mieście! Widziano ich tu i tam, równocześnie w kilku punktach miasta. Biegną przez ulice wielką, hałaśliwą, obdartą hałastrą, wpadają do sklepów żywnościowych, plądrują je. Żarty, szturchańce, śmiechy, toczące się szeroko białka oczu, gardłowe dźwięki i białe, błyszczące zęby. Nim zmobilizowano milicję, zniknęli jak kamfora. [...] Teraz dopiero zdaję sobie sprawę, że od początku czułem: ta wiosna jest podszyta Murzynami.

Narrator długo szykował się do wyjścia z domu, a opuszczając mieszkanie, zabrał ze sobą pistolet. Chodziło o Biankę, w której obronie mógł stawić czoła każdemu. Wkrótce dotarł do willi zamieszkiwanej przez młodą dziewczynę. Zameldował się u lokaja i przekroczył żelazną bramę. Niebawem spotkał się z mężczyzną, którego wcześniej widział w karecie. Po chwili obaj siedzieli w salonie, paląc cygara. W ich rozmowie nie padło imię Bianki, natomiast mężczyzna prezentował księgi rachunkowe. Gdy dowiedział się, o co tak naprawdę chodzi przybyszowi, chciał sięgnąć po dzwonek. Jednakże narrator wydobył broń i ostrożnie wycofał się z pomieszczenia.

Za sprawą ważnych spraw natury państwowej narrator całe noce spędzał na przygotowywaniu się do poufnych konferencji z Bianką. W czasie tych spotkań przedstawiał on najważniejsze wydarzenia, lecz kaprysy interlokutorki nie ułatwiały mu roli regenta. Grozi ona narratorowi, że w wypadku zdrady poniesie konsekwencje, lecz ten uspokaja ją. Wtedy Bianka mówi: Jesteś śmieszny ze swoją niezłomną wiernością i z całą twoją misją. Bóg wie, co sobie wyobrażasz o swej nieodzowności. A gdybym wybrała Rudolfa! Wolę go tysiąc razy od ciebie, nudnego pedanta. Ach, on byłby posłuszny, posłuszny aż do zbrodni, aż do wymazania swej istoty, aż do samounicestwienia… Następnie zadaje pytanie: Czy pamiętasz Lonkę, córka Antosi praczki, z którą bawiłeś się, będąc mały? [...] To byłam ja [...] tylko że byłam jeszcze wówczas chłopcem. Czy podobałam ci się wtedy?

Nocami narrator odbywał konferencje w panoptikum, rozmawiając z wieloma dostojnikami. O swoich wyprawach nie mówił nikomu, także Rudolfowi. Gdy tylko dozorcy, zmorzeni wódką ofiarowaną im przez narratora, oddalali się, figury zaczynały się poruszać. Posługiwały się jednak tylko wyuczonymi formułami, toteż Józef poświęcał wiele czasu na ich edukowanie. Szczególnie trudno szło mu z arcyksięciem Maksymilianem. W końcu narratorowi udało się doprowadzić do tego, że figury na dźwięk imienia Franciszka Józefa dobywały szabel.

Pewnej nocy Józef stanął na czele niesamowitej kohorty i udał się do domu państwa V. Okazało się jednak, że pan i pani wyjechali. Wtedy narrator podjął decyzję o odcięciu im drogi.

Do spotkania doszło na wielkiej polanie. Pan de V. wysiadł z powozu, a za nim, ku zdziwieniu narratora, wybiegł Rudolf. Nie doszło jednak do starcia, gdyż Józef zwolnił podległych mu ludzi i zaznaczył, że rodzina podróżująca karocą ma pozostać bezpieczna. Następnie złożył abdykację, przyznał się do wyreżyserowania tej wiosny.

Niespodziewanie pan de V. wystrzelił sam do siebie. Rana okazała się śmiertelna, a poddani mężczyzny zaczęli zawodzić. To do Rudolfa należało ukojenie bólu Bianki. Bohaterowie wkrótce się rozstali, ale zanim to się stało, Józef poprosił o pomoc dla swych ludzi (wśród nich m. in. Garibaldi, Napoleon, Bismarck itp.), gdyż wcześniej wysadził panoptikum.

Na pożegnanie Józef krzyknął: A teraz żegnajcie, panowie, i z tego, co za chwilę ujrzycie, wysnujcie przestrogę, by nikt nie porywał się na odgadywanie zamiarów boskich. Nikt nigdy nie zgłębił zamysłów wiosny.

Narrator przyłożył pistolet do skroni i wystrzelił. Jednakże kula chybiła, gdyż ktoś podbił broń. Józef ujrzał przed sobą dwóch oficerów, którzy przybyli aresztować go w imieniu Jego Cesarskiej i Królewskiej Mości. Przyczyną był standardowy sen Józefa biblijnego, który śnił narrator.

Noc lipcowa

Latem, w roku matury narratora, w mieszkaniu pojawił się nowy lokator - maleńki synek siostry Józefa. Jako że matka chłopca wyjechała do sanatorium (była po ciężkim połogu), a szwagier i rodzice rzadko byli w domu, dzieckiem opiekowała się mamka. Na piękno kwitnącego i pachnącego ogrodu dom narratora odpowiadał atmosferą kobiecości, swoistym matriarchatem.

Letnie wieczory Józef spędzał w sali kinowej. Z projekcji wychodziło się do westybylu (reprezentacyjny przedsionek), gdzie siedziała kasjerka, a następnie na teren tajemniczego miasta. Dla bladego maturzysty ta wędrówka była istną odyseją. Lipcowe niebiosa sieją niesłyszalny mak meteorów, wsiąkający cicho w wszechświat.

Szwagier narratora, Karol, wracał zazwyczaj późną nocą, najczęściej spóźniając się na kolację. Po chwili kładł się na łóżku i zmagał się z niewidzialnym ciężarem, a gdy Józef pytał, co się dzieje (słysząc westchnienia), mężczyzna już głęboko spał.

Kulminacyjna, najciemniejsza faza nocy była jak przerwa w spektaklu teatralnym. Kiedy mijała, zupełnie zmieniała się scenografia.

Mój ojciec wstępuje do strażaków

Na początku października narrator powrócił z matką z letniska położonego w lesistym dorzeczu Słotwinki. Podróż trwała długo, przeciągnęła się do późnej nocy. Z ogarniętego ciemnością krajobrazu jesieni bohaterowie przenieśli się do mieszkania. Narrator zasnął już na schodach, lecz widział przez zamknięte powieki.

W mieszkaniu odbywała się jakaś rozprawa między rodzicami narratora i Adelą. Tutaj Józef zaznacza, że równie dobrze mogło to mieć miejsce w czasie innego powrotu, nie pamięta dokładnie dnia, lecz pamięta moment.

Na środku pokoju stała zakuta w zbroję postać. Był to ojciec narratora, który prawił wyrzuty Adeli. Gosposia pokrzyżowała wiele jego planów, a czyniła to dlatego, że pałała nienawiścią do wszystkiego, co wznosi się ponad przeciętność. Tymczasem gosposia w swej obronie mówiła o tym, iż Jakub wyniósł z domu całe zapasy soku malinowego i rozdał go pompierom. W dodatku w domu nieustannie roiło się od strażaków, którzy przeszkadzali Adeli w obowiązkach i czynili niewybredne uwagi.W dodatku w domu nieustannie roiło się od strażaków, którzy przeszkadzali Adeli w obowiązkach i czynili niewybredne uwagi. Starszy mężczyzna wzburzył się i jeszcze raz podkreślił niechęć Adeli do wszystkiego, co wykracza poza schematy. Jego stronę wzięła także żona, podkreślając swą sympatię dla pompierów i ciesząc się z żywego zaangażowania męża.

Po chwili do dyskusji włączył się subiekt Teodor. Jego zdaniem strażacy byli darmozjadami, którzy więcej czasu trawili na zabawach niż na prawdziwej pracy. Dodał, że pożary gaszą zazwyczaj policjanci i kominiarze. Zimą mieli strażacy stawać się swego rodzaju poczwarkami, istotami wypełnionymi sokiem malinowym, które leniwie korzystają z ciepła.

Na koniec Adela stwierdziła, że nie da pompierom soku malinowego, gdyż zbyt dużo pracy włożyła w jego przygotowanie. Wtedy Jakub gwizdnął, a do pokoju wpadło czterech umundurowanych mężczyzn. Dwóch z nich zabrało wielką butlę soku, a pozostała para zasalutowała. Wydawało się, że Adela wybuchnie i posunie się do czynów niewyobrażalnych, skupiając swój gniew na ojcu narratora, lecz ten uniknął kontaktu z nią, wyskoczywszy z okna. Pod kamienicą stali strażacy z rozwiniętym płótnem. Po chwili strażacy oddalili się.

Druga jesień

Jedną z pasji naukowych ojca narratora była meteorologia porównawcza. To właśnie on napisał Zarys ogólnej systematyki jesieni, w którym wyjaśnił, że przedłużanie się tej pory roku (tak częste w mikroklimacie okolicy zamieszkanej przez bohaterów) spowodowane jest zatruciem lokalnego klimatu dziełami sztuki z epoki baroku, jakie znajdują się w okolicznych muzeach i kolekcjach.

Korzenie muzeum ulokowanego w miasteczku narratora sięgały XVIII stulecia. Właśnie wtedy zakon bazylianów zaczął kolekcjonować różne eksponaty. Niestety - większość z nich, co najwyraźniej umknęło uwadze duchownych, było dziełami II, III i IV klasy, znanymi głównie fachowcom. Późniejsze władze, przyjrzawszy się problemowi, zamknęły muzeum, a kustosza wysłały na emeryturę.

Jakub tłumaczył, wydarzenia i krajobrazy zamknięte na płótnach zaczęły promieniować na okoliczny klimat, a wszystko to pod wpływem zamknięcia i nudy. Nic dziwnego, że ta niecierpliwość, ta bezradność piękna musiała się w końcu wzwierciedlić w nasze niebo, rozgorzeć łuną nad naszym horyzontem, wyrodzić się w te kuglarstwa atmosferyczne, w te arangementy obłoczne, ogromne i fantastyczne, które nazywam naszą drugą, naszą pseudojesienią.

Martwy sezon

Ojciec narratora zazwyczaj wychodził do sklepu o 5 rano. Brał wtedy księgi i wyruszał po schodach, by rozewrzeć okute żelazem drzwi. Następnie przechadzał się po pokoju, uspokajając swym dotykiem drgające bele materiałów.

Sklep był dla Jakuba źródłem zgryzot i zmartwień. Dzieło jego rąk stopniowo naciskało na mężczyznę, stając się coraz większym ciężarem. Patrzył na optymistycznych, radosnych subiektów z niepokojem, nigdy nie pozwalając na jakiekolwiek odstępstwa od rygorów. Doskonale znał on ceremoniał handlowy, od którego nowe generacje odchodziły.

Któregoś dnia, przykładowo, w ciszy dojrzewającego poranka, ojciec narratora rozmyślał nad odpowiedzią na bezpodstawne roszczenia firmy Christiana Seipla i Synów. Wciąż nie mógł jednak znaleźć odpowiedniej puenty. Tymczasem w sklepie pojawiali się subiekci, patrząc na wysiłki mężczyzny.

Czas płynął, a upał stawał się coraz cięższy do zniesienia. Nadchodziła godzina popołudniowej sjesty, subiekci rozstawiali namioty z sukna, a Jakub wycofywał się do górnych pokoi.

Latem sklep zarastał zielskiem, a drzwi spowijały pajęczyny. Zdarzało się, że klient wchodził do środka, a znudzeni subiekci zsuwali się po linach, atakując go niczym pająk ofiarę. Indagacjom nie było końca, a ostatecznie nakłaniano gościa do zakupów.

Któregoś dnia, gdy drzwi przekroczył zwykły wiejski kmiotek, miał miejsce wstydliwy incydent. Jakub wszedł do sklepu, gdy wszyscy w nim obecni doskonale się bawili (nieco kosztem klienta). Jego pojawienie się zostało przeoczone, co zrodziło wielki gniew. Nie znalazł on jednak odbicia na rodzinie ani subiektach - mężczyzna zmienił się w muchę. Była to wyrafinowana zemsta ojca, odwet jego na naszych sumieniach. Byliśmy odtąd na zawsze skazani słyszeć to żałosne niskie buczenie, skarżące się coraz natarczywiej, coraz boleśniej, i raptem milknące. Będąc w nowej postaci, ojciec narratora bezradnie odbijał się od ścian.

Jak małe w gruncie rzeczy znaczenie wbrew wszelkim pozorom mają takie epizody, wynika z faktu, że jeszcze tego samego dnia wieczorem siedział mój ojciec jak zwykle nad swymi papierami — incydent zdawał się być dawno zapomniany, głęboki uraz przezwyciężony i zatarty.

W sklepie znajdował się charakterystyczny obraz - symbol odwiecznej wojny. Przedstawiał dwóch kupców. Jeden z nich - chudy - mówił, że sprzedawał na kredyt; drugi - korpulentny i wygodnie rozłożony w fotelu - z pewnością siebie oznajmiał, iż jego transakcje przebiegały wyłącznie za gotówkę. Jakub znał ich od najmłodszych lat, choć grubszego z mężczyzn szczerze nienawidził.

Lato było dla sklepu martwym sezonem, toteż po prawdzie działo się w nim niewiele. Jednakże którejś nocy w drzwiach pojawiła się tajemnicza postać. Subiekt Teodor mówił, że był to pan Christian Seipel (Christian Seipel i Synowie), narrator przypuszczał natomiast, iż wizytę złożył potężny demon, jeden z filarów Krajowego Związku Kredytorów. Po przywitaniu mężczyźni usiedli do interesów, paląc cygara i pijąc białe wino. W pewnym momencie nieomal doszło do kłótni, lecz sytuację uspokoiła matka narratora. Później obaj panowie - uśmiechnięci i radośni - opuścili sklep i udali się na balkon, by podglądać śpiącą Adelę. Następnie - nie wiadomo jak - obaj znaleźli się w łóżkach.

Na którymś kilometrze snu — czy nurt senny złączył ich ciała, czy sny ich niepostrzeżenie zeszły się w jedno? — uczuli w jakimś punkcie tej czarnej bezprzestrzeni, że leżąc sobie w objęciach walczą ze sobą ciężkim bezprzytomnym zmaganiem. Dyszeli sobie w twarz wśród jałowych wysiłków. Czarnobrody leżał na ojcu jak Anioł na Jakubie. Ale ojciec ścisnął go ze wszystkich sił kolanami i odpływając drętwo w głuchą nieobecność, kradł jeszcze po kryjomu krótką posilną drzemkę między jedną rundą a drugą. Tak walczyli, o co? o imię? o Boga? o kontrakt? — zmagali się w śmiertelnym pocie, dobywając z siebie ostatniej siły, podczas gdy nurt snu unosił ich w coraz dalsze i dziwniejsze okolice nocy.

Następnego dnia Jakub lekko kulał, lecz był szczęśliwy. Udało mu się znaleźć puentę wieńczącą list. Czarnobrody natomiast spakował kufer i opuścił miasteczko. Od tego dnia zaczęło się dla sklepu siedem lat urodzaju.

Sanatorium pod Klepsydrą

Narrator podróżował pociągiem po bocznej, zapomnianej linii. Sam nie pamiętał już tak archaicznych wagonów, jakimi przyszło mu się przemieszczać. Towarzyszyło mu zaledwie kilku współpasażerów. Jednym z nich był człowiek w podartym mundurze kolejarza, który przyciskał do obolałej twarzy chusteczkę.

Opuszczając środek transportu, narrator rozmówił się z konduktorem, który pokazał mu, gdzie dokładnie leży sanatorium. Następnie przemierzał pogrążony w mroku las, aż w końcu znalazł się pod szklanymi drzwiami wielkiego budynku. Przekroczywszy je, natrafił na pokojówkę. Chociaż wysłał depeszę, nie mógł zostać zakwaterowanym przed nastaniem poranka. Zdziwiło go jednak, że wszyscy śpią, nie było przecież aż tak późno. Pokojówka odrzekła: U nas ciągle śpią. Pan nie wie? Po czym dodała: Zresztą tu nigdy nie jest noc.

Józef przeszedł do pomieszczenia restauracyjnego. W półmroku przyglądał się potrawom i zostawionym na stole napiwkom. Kiedy chciał sięgnąć po coś do jedzenia, pojawiła się pokojówka, która poinformowała narratora, że jest oczekiwany przez doktora Gotarda.

W czasie spotkania z lekarzem narrator zapytał o stan swego ojca. Niski mężczyzna z czarnym zarostem odpowiedział: Żyje, naturalnie [...] Oczywiście w granicach uwarunkowanych sytuacją [...] Wie pan równie dobrze jak ja, że z punktu widzenia pańskiego domu, z perspektywy pańskiej ojczyzny — ojciec umarł. Trick stosowany w placówce polegał na relatywizmie czasowym - godziny i minuty cofano, przedłużano itp. Dla wyjaśnienia doktor powiedział Józefowi: Reaktywujemy tu przeszły czas z jego wszystkimi możliwościami, a zatem i z możliwością wyzdrowienia, a następnie zaprowadził go do pokoju ojca.

Pacjenci sanatorium długo spali, gdyż dzięki temu oszczędzano ich siły życiowe. Syn zastał Jakuba w głębokim śnie. W pomieszczeniu było chłodno, brakowało też dodatkowego łóżka (prosił o nie Józef). Przyjrzawszy się ojcu, narrator wsunął się do jego łóżka. Jego uwagę zwrócił zalegający na podłodze kurz.

Kiedy narrator się obudził, Jakub siedział na brzegu łóżka, pijąc kawę i maczając w niej suchary. Opowiedział synowi o lokalu, który wynajął na sklep, dzięki czemu nie będzie musiał zmagać się z nudą i samotnością. Następnie wyszedł, wyraziwszy chęć spotkania się z synem w sklepie.

Józef pomyślał o ciastkach, które widział w dzień przyjazdu. Nie udało mu się jednak trafić do restauracji, toteż postanowił zjeść coś w mieście. Miejscowość przypominała jego rodzinne miasteczko, była jednak o wiele bardziej smutna i przygnębiająca. Niemniej udało mu się znaleźć cukiernię oferującą pyszne pączki (jadł, maczając je w kawie).

Następnie narrator postanowił odwiedzić ojca. Zdziwiło go to, że w sklepie panował niemały ruch. Ojciec, odzywając się znad ksiąg, poinformował Józefa o zaadresowanym doń liście. Na życzenie Jakuba - by nie przeszkadzać w prowadzeniu interesów - narrator odszedł przeczytać pismo do kontuaru. W kopercie znalazł pismo od wydawnictwa, w którym zawarta były informacja o niemożliwości ściągnięcia pewnej pornograficznej książki, wyrazy żalu oraz artykuł mogący wzbudzić zainteresowanie odbiorcy. Była to instrukcja dotycząca składanego refraktora astronomicznego, sam przedmiot także został dołączony.

Narrator bardzo szybko uporał się z niewielką lunetą. W czasie testów przyglądał się pokojówce, wciąż odnosząc wrażenie, że także jest przez nią widziany.

Życie upływało powoli. Trudno było odnaleźć w nim jakikolwiek porządek - wszystko zdawało się jedynie serią pewnych wydarzeń przerwanych epizodami snu (nieświadomości). Narrator podaje dwa przykłady takiego stanu. Któregoś dnia przechadzał się w towarzystwie doktora Gotarda i nagle uświadomił sobie, że jest we własnym pokoju, a mężczyzny nie ma przy nim. Drugie zdarzenie rozegrało się w jednej z miejscowych restauracji. Narrator spotkał tam ojca - mężczyzna pogrążony był w istnym szale obżarstwa. Chcąc uniknąć konfrontacji z nim, narrator wycofał się do sanatorium. Gdy wszedł do pokoju, zastał ojca leżącego na łóżku i skarżącego się na to, że od dwóch dni nie ma należytej opieki, gdyż dzwonki są przerwane, a jego syn ugania się za miejscowymi kobietami.

Tymczasem narrator nie zbliżył się do żadnej z mieszkanek miasteczka. Wszystkie ich indywidualne cechy skrywał panujący tam mrok.

Po pewnym czasie Józef zauważył, iż życie w sanatorium wygląda coraz gorzej. Władze tego miejsca nie stwarzały nawet pozorów opieki, co odbija się na pacjentach. Przykładem jest ojciec narratora - w sklepie pełen energii i radości, w sanatorium apatyczny i ospały. Przy tym wszystkim doktor Gotard stał się nieuchwytny, a bohater dostrzegł kilka niepokojących zdarzeń: Dzieją się tu jeszcze dziwniejsze rzeczy, rzeczy, które zatajam przed samym sobą, rzeczy fantastyczne wprost przez swą absurdalność. Ile razy wychodzę z pokoju, wydaje mi się, że ktoś szybko oddala się spod drzwi i skręca w boczny korytarz. Albo ktoś idzie przede mną, nie odwracając się. To nie jest pielęgniarka. Wiem, kto to jest! — Mamo! — wołam drżącym ze wzruszenia głosem i matka odwraca twarz i patrzy na mnie przez chwilę z błagalnym uśmiechem. Gdzież jestem? Co się tu dzieje? W jaką matnię wplątałem się?

Okoliczny krajobraz napełniał Józefa lękiem, zabijał radość każdej chwili. W pobliżu wałęsało się wiele psów, ale najgroźniejszy był ten przywiązany do budy tuż obok sanatorium. Trzeba było minąć go za każdym razem, kiedy tylko opuszczało się instytucję.

Któregoś dnia Jakub i Józef wybrali się do miasta. Kiedy zbliżali się do rynku, zauważyli tłumy ludzi i usłyszeli wieści o wtargnięciu nieprzyjaciół. Starszy z mężczyzn musiał dostać się do sklepu, synowi kazał natomiast wrócić do sanatorium. Gdy Józef był już przy bramie, został zaatakowany przez ogromnego psa. Przerażony i rozdygotany schronił się do niewielkiej altanki, która - jak się okazało - była poza zasięgiem bestii. Jednakże strach nie pozwalał Józefowi choć na chwilę zaznać ukojenia.

Patrząc na budzące lęk stworzenie, narrator uświadomił sobie, że ma do czynienia nie z psem, lecz człowiekiem przywiązanym do łańcucha. Mężczyzna ten przypominał nieco doktora Gotarda, lecz był brzydszy (na jego twarzy widniały bruzdy, miał ogromne dłonie). Józef pomyślał, że ma do czynienia z introligatorem, a temperament niedawnego psa ocenił jako gwałtowny.

Narrator wydostał się z altanki i uwolnił mężczyznę. Po chwili szli już do sanatorium, a niedawno poznany towarzysz nie odstępował Józefa ani na krok. Syn Jakuba zaczął nawet odczuwać ciężar jego obecności, chciał pozbyć się patrzącego nań z wiernością i oddaniem kompana. Skierował go więc do swego pokoju, a sam powiedział, że idzie do restauracji po koniak.

Józef nie wrócił już do pokoju. Zamiast po trunek, udał się na stację kolejową i wsiadł do pociągu. Myślał nawet o reakcji mężczyzny - psa, lecz uświadomił sobie, że ojca takie rzeczy już nie dotyczą (Szczęście, że ojciec już w gruncie rzeczy nie żyje, że go już to właściwie nie dosięga).

Od tego wydarzenia narrator wciąż jeździ koleją. Przyzwyczajono się tam do niego i jego wałęsanie się z wagonu do wagonu nie sprawia nikomu problemów. Kiedy jego ubranie się podarło, dostał znoszony mundur kolejarza. Kiedy jest głodny, staje pod drzwiami przedziałów i śpiewa, a monety lecą do jego konduktorskiej czapki.

Dodo

W sobotnie popołudnia w domu narratora pojawiali się różni goście, zazwyczaj krewni. Wśród nich był także noszący ciemny tużurek i specjalnie wykonany melonik (ze względu na rozmiary czaszki) Dodo. Był to dziwny człowiek - zawsze usuwał się w cień, niechętnie podejmował rozmowę, jeśli już to odpowiadając na pytania monosylabami. Działo się tak, gdyż jego pamięć nie sięgała wstecz, obejmując jedynie to, co działo się dookoła niego.

W młodości Dodo przeszedł ciężką chorobę mózgu. Przez długi czas leżał zupełnie nieprzytomny, a kiedy ozdrowiał, roztoczono wokół niego ochronny parasol. Wszystkie wymagania były wobec niego obniżone, jego edukacja odbyła się prywatnie. Nigdy za to nie dostawał nowych ubrań - zawsze te znoszone, odziedziczone po starszym bracie.

Taką formę życia przyjmował Dodo ze spokojem, myśląc, że jest mu właściwą. Każdego dnia wychodził na krótki spacer, w czasie którego zagapiał się na wystawy sklepowe. Z czasem zyskał grono towarzyszy - nie byli to jednak ludzie podobni do niego, lecz grono młodszych roczników znajdujących radość w uszczypliwościach itp. Od tego czasu nierzadko spóźniał się do domu. Któregoś razu przyszedł dopiero następnego dnia, co ciotka Retycja przyjęła z wielkim bólem. Nigdy jednak nie udało się ustalić, dlaczego Dodo wrócił tak późno, mając na sobie zupełnie pomięte ubranie.

Kiedy starszy brat Doda wyjechał za granicę, w rodzinie zostali tylko wuj Hieronim, ciotka Retycja i kuzynka Karolina. Wuj był schorowanym emerytem, rzadko opuszczał swój pokój. Nad jego łożem wisiał gobelin przedstawiający wielkiego lwa. Mieszkaniec pomieszczenia i król zwierząt darzyli się wielką niechęcią, napełniali pokój zwadą.

W czasie obiadów ciotka Retycja, siedząc między synem a mężem, stanowiła granicę dwóch światów. Hieronim, gdy tylko usłyszał jakiś odgłos, porywał talerz i gotów był uciec do swego alkierza. Tymczasem syn komentował jego postępowanie, mówiąc: ciężki wariat.

Wcześniej Hieronim był człowiekiem szczególnego temperamentu. Zdawało się, że nie znał litości - odwiedzał ludzi i bez skrupułów wytykał im błędy, a chorującym przypominał o czekającej na nich śmierci. Pewnego dnia wrócił jednak do domu i zapragnął schować się pod łóżko. Od tego czasu mówił mało, najczęściej powtarzając Di-da (z wyciągniętym w geście groźby palcem).

Gdy nad domem ciotki Retycji zapadała noc, Hieronim i Dodo udawali się do swoich pokojów. Syn kobiety nie umiał spać, ośrodek snu w jego mózgu był uszkodzony. Zazwyczaj przewracał się z boku na bok, wydając jęki. Odwiedzony przez matkę powiedział jej, że to nie on, tylko ten zamurowany. Rodzicielka nie zrozumiała jednak słów Doda, a kiedy wracała do swego pokoju, Hieronim pogroził jej palcem, mówiąc Di-da.

Edzio

Na tym samym piętrze, co narrator, mieszka Edzio z rodziną. Edzio nie jest już chłopcem, lecz mężczyzną o atletycznej budowie ciała i tubalnym głosie. Jego przekleństwem są nogi - bezkształtne i niezdatne do użytku.

Edzio poruszał się na szczudłach, a jedynym urozmaiceniem jego monotonnej codzienności były spacery po gazetę. Opierając się na kulach, wyrzucał swoje ciało, zdobywając w ten sposób przestrzeń. Edzio nie miał ani zawodu, ani zajęcia. Zdawał się jednak akceptować taki stan rzeczy, być może była to nawet jego indywidualna transakcja z losem.

Dwudziestokilkuletni młodzieniec wypełniał sobie czas gruntowną lekturą gazety, z której następnie wycinał artykuły i zgodnie ze znanym wyłącznie sobie systemem wklejał je do wielkich ksiąg. Kiedy kończył, zegary wskazywały porę podwieczorku.

Co 3 dni Edzio golił rudy zarost, śpiewając przy tym. Adela twierdziła, że jego głos jest przyjemny.

W domu Edzia trwał konflikt między nim a rodzicami. Bohater i jego najbliżsi słyszeli czasem odgłosy kłótni, lecz nigdy nie wiedzieli, co jest zarzucane poruszającemu się na szczudłach mężczyźnie.

Po kolacji wielu mieszkańców kamienicy siada na gankach (wśród nich Adela). Wtedy zaczyna się noc, a ciemność pochłania wszystko. Po chwili wszyscy udają się do swoich pokojów, by we śnie znaleźć zapomnienie, ulgę od codziennych problemów. Tylko niektórzy wciąż pracują (np. Jakub piszący list do firmy Christian Seipler i Synowie). Wśród nich jest potajemnie ćwiczący Edzio, który dźwiga ciężarki, aby w barkach zrekompensować sobie słabość nóg.
Później, potajemnie, dwudziestokilkuletni młodzieniec pełznie na ganek, zatrzymując się nieopodal okna Adeli. Wtedy wpatruje się w szybę i z płaczem opowiada o tym, że nocą chowają mu kule i musi poruszać się w ten sposób. Gosposia jest bezwładna, pogrążona we śnie.

I jest to właściwie jedna wielka historia podzielona na partie, na rozdziały i na rapsody rozdzielone między tych śpiących. Gdy jeden przestaje i milknie, drugi podejmuje jego wątek i tak idzie to opowiadanie tam i sam szerokim, epickim gzygzakiem, podczas gdy leżą w pokojach tego domu bezwładni jak mak w przegrodach wielkiej, głuchej makówki i rosną na tym oddechu ku świtowi.

Emeryt

Narrator wyznaje, że jest emerytem w dosłownym i całkowitym tego słowa znaczeniu. Oswoił się z tym, prosi nawet czytelnika, by zrozumiał jego niewyraźność. Ceni sobie, gdy jest traktowany z pewną lekkością i zdrową bezwzględnością. Takie podejście wypracowali sobie jego koledzy z urzędu.

Do biura narrator przychodzi około pierwszego każdego miesiąca. Pojawia się tam po pensję, a wtedy pan Kawałkiewicz tłumaczy mu, że już dawno został skreślony z listy emerytalnej. Część pracowników udaje natomiast, iż w ogóle nie dostrzega mężczyzny. On sam taki stan rzeczy ocenia następująco: W ten sposób żartują sobie ze mnie w sposób ciepły, ożywczy i ludzki. Ta szorstka rubaszność, ten bezceremonialny chwyt za ramię sprawia mi dziwną ulgę. Wychodzę stamtąd pokrzepiony i raźniejszy i śpieszę prędko do domu, żeby zanieść do mieszkania trochę tego miłego wewnętrznego ciepła, które się już ulatnia.
Na drugim biegunie są inni ludzie - ich dociekliwe miny, ciągłe pytania. Narrator przestrzega więc czytelnika, aby ten nie przeceniał jego kondycji ani in plus, ani in minus.

Narrator patrzy czasem ze swego okna na miasto. Marzy wtedy o zostaniu roznosicielem pieczywa, monterem sieci elektrycznej, inkasentem kasy chorych albo kominiarzem. Przygląda się także dziewczętom. Później jednak zdaje sobie sprawę z bezsensowności tych marzeń, gdyż każdy powinien znać ograniczenia wynikające z jego kondycji.

Szczególnie niebezpieczną dla emerytów porą roku jest jesień. Jej wichury, wzburzenia i konfuzje mogą na nich źle wpływać, chociaż zdarzają sie także dni spokojne, refleksyjne. Może to właśnie ta niestabilność jest główną przyczyną zagrożeń.

W te pochmurne i chłodne dni emeryci zagłębiają się w refleksjach. Narrator z wielkim zainteresowaniem przygląda się, jak rąbią drzewo do szkoły.
Później zaczynają się pierwsze przymrozki, które stanowią zapowiedź zimy.

Ostatnimi czasy narrator odwiedzał urząd prawie każdego dnia. Niektórzy pracownicy chorowali, wtedy pozwalano mu na chwilę zająć ich miejsca. Obcowanie z innymi ludźmi, nawet jeśli pozwalali sobie na uszczypliwości, sprawiało, że odkwitał. Jednakże wszystko skończyło się, kiedy do urzędu przyszedł nowy naczelnik.

Od tego czasu narrator często siadał na ławce naprzeciwko szkoły, oglądając ludzi i przysłuchując się odgłosom rąbania drzewa. Czasem pod jego ławkę zapędzają się dzieci, które biorą go za rówieśnika. Wtedy pozwalają sobie na różne żarty, lecz starszy mężczyzna nie ma o to pretensji. Z czasem zaczął przynosić nawet guzik i inne „rekwizyty przyjaźni”.

Któregoś dnia narrator postanowił wprowadzić w życie pewien szalony pomysł. Wziął swe najlepsze ubrania i postanowił zapisać się do szkoły. Dyrektor powiedział radcy, że jako weteran abecadła będzie on traktowany na specjalnych prawach. Wtedy narrator poprosił o traktowanie w standardowy sposób. Proste pytanie z tabliczki mnożenia wykazało, że w istocie ma on pewne luki w wykształceniu.

Dyrektor zaprowadził radcę do klasy. Zdziwionym dzieciom powiedział, iż dołącza do nich sierota i poprosił zarazem, aby traktowały nowego ucznia łagodnie. Z czasem narrator wtopił się w szkolne środowisko. Doszło nawet do pewnej afery, w czasie której w towarzystwie dwóch kolegów został poproszony do gabinetu dyrektora. Przepytywany przez nauczyciela powiedział doń: Plosę pana plofesora, to Wacek pluł na bułkę pana plofesora. Stał się więc prawdziwym dzieckiem.

Na zajęcia rysunku i gimnastykę uczniowie chodzili do innego budynku (będącego wcześniej teatrem). Profesor plastyki niemalże nigdy nie przychodził na zajęcia, toteż dzieci dokazywały do czasu, gdy nie pojawili się rodzice. Radcę zawsze przeganiał stróż.

Nadeszły dni ciemne i zimne. Uczniowie szli do szkoły, brodząc w liściach i oświetlając sobie drogę świeczkami. Pewnego dnia, gdy szalała potężna wichura, narratora dręczyło złe przeczucie. Poszedł jednak na lekcje, a wszystko było dobrze, dopóki nie zaszła konieczność przejścia do innego budynku (na gimnastykę). Przed wejściem Wicek puścił nowego bąka, którego nie dawno dostał w prezencie. Zmierzający do drzwi uczniowie zatrzymali się, a potężny powiew porwał narratora.

Dyrektor rzekł ze smutną miną: Trzeba go skreślić z katalogu. Tymczasem pana radcę niosło coraz wyżej.

Samotność

Narrator wyznaje, że od kiedy może wychodzić na miasto, czuje ulgę. Czas, w którym pozostawał w pokoju, był dla niego bardzo trudny.
Bohater przebywał w swoim dziecięcym pokoju. Nie miał żadnych zapasów, zastanawiał się, co pocznie, kiedy głód stanie się nie do zniesienia. Opisuje on siebie jako nieśmiertelną mysz, która może drobić pyszczkiem papier i gryźć drzewo.

Następnie narrator wyznaje, że jest to tylko metafora. On sam - emeryt - łatwo daje ponosić się metaforom. Jest już wiekowy i zmęczony, nawet z własnym lustrzanym odbiciem nie patrzą sobie w oczy.

Emeryt spędza swe życie w czterech ścianach. Jego pokój zdaje się być zamurowanym, lecz mur ten to jedynie metafora. Pokonać można go silną wolą, intensywną chęcią.

Ostatnia ucieczka ojca

Było to w epoce ostatecznej likwidacji interesów rodziny narratora. Ze sklepu zdjęto szyld, a Adela wyjechała do Ameryki (mówiono, że jej statek zatonął). Nową gospodynią byłe Genia - anemiczna i blada.

W tym czasie ojciec narratora umarł definitywnie. Zdarzało mu się to wcześniej, lecz nigdy nie było kompletne. Tym sposobem przyzwyczaił wszystkich do swojej czasowej nieobecności, wręcz zobojętnił na swoje zniknięcia.

Któregoś dnia matka przyszła do domu skonsternowana. Pokazała narratorowi chusteczkę, w której trzymała niewielkiego raka lub skropiona. Był to ojciec. Uciekał, skacząc po schodach. Po chwili wypuszczono Jakuba w nowej postaci z talerza, a ten zaczął biegać po mieszkaniu i poznawać je z krabiej perspektywy.

Rozprzężenie w domu narratora zataczało coraz szersze kręgi. Na domiar złego przyjechał wuj Karol, który oświadczył, że zamierza uczyć się języków. Zajął jeden z odległych pokojów, a widząc Jakuba, kilkukrotnie próbował nadepnąć mu na odwłok.

Jak każdy skorupiak, tak i ojciec narratora miał tę właściwość, że przewróciwszy się do góry nogami, był zupełnie bezradny. Wtedy podawano mu do szczypców jakiś przedmiot, by mógł wrócić do właściwego stanu.

Jakub nie został nadepnięty przez wuja Karola dzięki opiece domowników. Lecz to właśnie ich chwilowe zaćmienie umysłu stało się przyczyną końca ojca narratora. Któregoś dnia wniesiono go na półmisku jako danie. Nikt nie wziął ani kęsa (wuj Karol próbował), a naczynie zostawiono w salonie. Nie na tym jednak miała się zakończyć ziemska wędrówka mego ojca i ten ciąg dalszy, to przedłużenie historii poza, zda się, już ostateczne i dopuszczalne granice — jest najboleśniejszym jej punktem. [...] Po kilku tygodniach nieruchomego leżenia skonsolidował się jakoś w sobie, zdawał się jakby przychodzić pomału do siebie. Pewnego ranka zastaliśmy półmisek pusty. Jedna tylko noga leżała na brzegu talerza, uroniona na zastygłym sosie pomidorowym i galarecie stratowanej jego ucieczką. Ugotowany, gubiąc nogi po drodze, powlókł się ostatkami sił dalej, w bezdomną wędrówkę, i nie ujrzeliśmy go więcej na oczy.

Plan wydarzeń

Księga

1. Poznanie Księgi dzięki ojcu.
2. Przebudzenie i tajemnicze objawienie.
3. Ojciec mówi, że Księga nie istnieje.
4. Narrator znajduje tajemniczą kartkę (historia Anny Csilag).
5. Studiowanie tajemniczych kart w pokoju (maść z łabędziem, prestidigitator, Magda Wang).
6. Pewność, że Autentyk istnieje.
7. Zapowiedź genialnej epoki.

Genialna epoka

1. Refleksja nad czasem.
2. Krzyk narratora i reakcja matki.
3. Tajemnicza belka - objawienie.
4. Narrator rysuje.
5. Pojawienie się tajemniczych stworzeń w pokoju.
6. Wielkanoc i wyjazd rodziców.
7. Spotkanie ze Szlomą.

Wiosna

1. Wczesnowiosenne wyprawy do restauracji.
2. Pierwsze spotkanie z Bianką.
3. Markownik Rudolfa.
4. Coraz cieplejsze dni i noce.
5. Kolejne spotkanie z Bianką (tym razem w parku).
6. Opis Bianki.
7. Narrator ustala na podstawie markownika pewne fakty dotyczące dziewczynki.
8. Rozpoznanie pana de V.
9. Wizyta panoptikum w miasteczku.
10. Prawdziwa tożsamość Bianki („spotkanie” z figurą woskową Maksymiliana Habsburga).
11. Wizyta u pana de V.
12. Poufne narady z Bianką.
13. Konferencje w panoptikum.
14. Józef na czele kohorty figur woskowych wyrusza do domu pana de V.
15. Bianka, jej rodzina i Rudolf w ucieczce.
16. Spotkanie na polanie.
17. Samobójstwo pana de V.
18. Pożegnanie.
19. Narrator próbuje popełnić samobójstwo, lecz zostaje powstrzymany, a następnie aresztowany za śnienie standardowego snu Józefa biblijnego.

Noc lipcowa

1. Wizyty narratora w sali kinowej.
2. Powiększenie się rodziny o dziecko siostry.
3. Późne powroty szwagra.
4. Noc zmienia scenografię.

Mój ojciec wstępuje do strażaków

1. Nocny powrót narratora i jego matki.
2. Zapadnięcie chłopca w sen.
3. Nie do końca świadome przyglądanie się scenie, jaka miała miejsce w mieszkaniu.
4. Gniew Jakuba na Adelę.
5. Gosposia sprzeciwia się oddawaniu soku malinowego strażakom.
6. Kradzież soku.
7. Ucieczka ojca przez okno.

Druga jesień

1. Meteorologia porównawcza pasją Jakuba.
2. Napisanie pracy, w której ojciec narratora wyjaśniał specyfikę lokalnego klimatu.

Martwy sezon

1. Poranne wyprawy Jakuba do sklepu.
2. Pisanie listu do firmy Christian Seipel i Synowie.
3. Letnia metamorfoza sklepu.
4. Wizyta zwykłego kmiotka.
5. Nieprzyjemny incydent.
6. Jakub odzyskuje spokój.
7. Tajemniczy jegomość.
8. Długie rozmowy.
9. Odjazd mężczyzny, radość Jakuba.
10. Interesy idą doskonale.

Sanatorium pod Klepsydrą

1. Przyjazd narratora do sanatorium.
2. Rozmowa z pokojówką.
3. Pierwsze spotkanie z doktorem Gotardem i poznanie tajemnic placówki.
4. Wizyta w pokoju ojca.
5. Rozmowa z Jakubem, który otworzył sklep.
6. Narrator w miejscowej cukierni.
7. Odwiedziny w sklepie ojca.
8. List od wydawnictwa i załączona do niego luneta.
9. Wyprawa Jakuba i Józefa do miasta.
10. Pierwsze oznaki wojny.
11. Rozdzielenie się bohaterów (ojciec pobiegł so sklepu, syn wrócił do sanatorium).
12. Spotkanie Józefa z przerażającym psem.
13. Bestia okazuje się człowiekiem.
14. Uwolnienie mężczyzny z łańcucha.
15. Przytłaczająca wdzięczność.
16. Ucieczka Józefa.
17. Refleksja nad losem ojca.

Dodo

1. Sobotnie wieczory - czas gościnnych wizyt.
2. Dodo jednym z gości.
3. Opis dwudziestokilkuletniego mężczyzny cierpiącego z powodu przebytej w młodości choroby.
4. Codzienne życia Doda.
5. Spóźnienia.
6. Sylwetka Hieronima - męża ciotki Retycji, ojca Doda.
7. Dodo nie może zasnąć.
8. Matka chce pomóc synowi, lecz on odpowiada, że zamieszanie czyni ten zamurowany.

Edzio

1. Edzio - młody i dobrze zbudowany mężczyzna, który cierpi z powodu bezkształtnych nóg.
2. Codzienne życie Edzia.
3. Kłótnie w domu.
4. Nocne ćwiczenia.
5. Podpełznięcie pod balkon Adeli.
6. Noc skrywa świat.

Emeryt

1. Narrator wyznaje, że jest emerytem.
2. Krótki opis życia.
3. Comiesięczne wizyty w urzędzie (narrator pracował jako radca).
4. Spoglądanie przez okno.
5. Opis jesieni.
6. Nasłuchiwanie odgłosów ze szkoły.
7. Narrator przesiaduje w pobliżu szkoły.
8. Spotkania z dziećmi, które traktowały emeryta jak rówieśnika.
9. Plan, by zapisać się do szkoły.
10. Uczniowskie życie.
11. Późna jesień.
12. Wichura.
13. Narrator porwany przez wiatr i skreślony z listy uczniów.

Samotność

1. Narrator wyznaje, że czuje ulgę, kiedy może opuścić pokój.
2. Opis pokoju znanego z dzieciństwa.
3. Niewidzialne bariery.

Ostatnia ucieczka ojca

1. Zamknięcie rodzinnych interesów.
2. Wyjazd Adeli.
3. Genia nową gosposią.
4. Powrót matki, która przyniosła uciekającego ojca.
5. Jakub okazał się być rakiem lub skorpionem.
6. „Mężczyzna” poznaje dom z innej perspektywy.
7. Wizyta wuja Karola i kilka prób rozdeptania Jakuba.
8. Przez nieuwagę Jakub zostaje podany jako danie.
9. Półmisek zostaje w pokoju.
10. Ucieczka „mężczyzny”, który zostawił na półmisku jedną ze swych nóg.

Rozwiń więcej

Losowe tematy

Zdążyć przed Panem Bogiem –...

Geneza czas i miejsce akcji Hanna Krall w latach siedemdziesiątych przygotowywała reportaż poświęcony operacjom serca. Przy tej okazji poznała kardiochirurga Marka Edelmana....

Na zdrowie - interpretacja i analiza...

We fraszce podmiot liryczny zwraca się do zdrowia zauważając że jest ono potrzebne by cieszyć się jakimikolwiek radościami życia. Bez niego nie dają szczęścia ani...

Nie-boska komedia – streszczenie...

Streszczenie Motto Do błędów nagromadzonych przez przodków dodali to czego nie znali ich przodkowie - wahanie się i bojaźń - i stało się zatem że zniknęli...

Hymn do maszyny mego ciała –...

„Hymn do maszyny mego ciała” to bodaj najsłynniejszy utwór Tytusa Czyżewskiego a zarazem jedno z najbardziej znanych dzieł polskiego futuryzmu. Już na...

Tren IX- interpretacja i analiza

Tren IX jest rozliczeniem Kochanowskiego z filozofią stoicką. Stoicy uważali że człowiek może stać ponad cierpieniem i nędzą gdy posiądzie mądrość wyjaśniającą...

Obraz Boga i relacji między Bogiem...

Jan Kochanowski był człowiekiem głębokiej pobożności i fakt ten znajduje odzwierciedlenie w jego twórczości. Do najbardziej znanych utworów w których...

Grażyna – streszczenie plan wydarzeń...

Streszczenie Akcja opowieści toczy się w historycznym mieście położonym na Litwie. U wrót zamku Litawora pojawiają się Krzyżacy którzy chcą spotkać się...

Schyłek wieku – interpretacja...

„Schyłek wieku” to wiersz Wisławy Szymborskiej z tomu „Ludzie na moście” (1986). Autorka napisała go pod koniec XX stulecia i zawarła w nim swoiste...

Rzecz to piękna Tyrteusz – interpretacja...

Tyrteusz stworzył poezję która z czasem nazwana została tyrtejską. Utrzymana była w duchu patriotyzmu i zagrzewała do walki o dobro ojczyzny. Ideę tego nurtu doskonale...